Koncert pianistyczny w Instytucie Słowackim – Alica Hancková i Anna Parkita

   Bardzo rzadko bywam ostatnio na koncertach. Nadmiar różnego rodzaju zobowiązań powoduje, że musiałem zapomnieć o licznych imprezach muzycznych, które odbywają się w Warszawie. Brakuje mi ich, ale cóż zrobić… Na szczęście nie tak dawno, bo 05.07.2018 odwiedziłem gościnne progi Instytutu Słowackiego w Warszawie, by w miłej, kameralnej atmosferze posłuchać muzyki. Z okazji święta Cyryla i Metodego, świętych – patronów Republiki Słowackiej odbył się bowiem koncert pianistyczny dwóch laureatek Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic”. To niezwykle ciekawy i zdobywający coraz większe uznanie, organizowany zimową porą w Sanoku, projekt organizowany w ramach Euroregionu Karpaty.  Młodzi muzycy mogą tam pogłębiać swoje umiejętności pod okiem wybitnych artystów.

   Jako pierwsza wystąpiła młoda słowacka pianistka Alica Hancková. Artystka wciąż jeszcze studiuje, a ponieważ studiuje na Słowacji, zatem należy się domyślić, że sporą cześć jej obecnego repertuaru zajmują kompozycje… czeskich kompozytorów. I nie jest to bynajmniej zarzut, bo uważam, że nigdy dość promowania „lokalnych kompozytorów” (w sumie jeden utwór słowackiego kompozytora byłby mile widziany), którzy niby są znani, ale – jak się czasami okazuje – wcale nie do końca. Ponieważ uwielbiam zarówno Dworzaka, jak i Smetanę, zatem taki akurat duet kompozytorów bardzo mi odpowiadał. Interpretacje dzieł czeskich kompozytorów przez panią Alicę cechowała przeogromna energia, młodzieńczość, zapał. Artystka nie odpuszczała pedałowi, atakowała klawisze instytutowego pianina z wielkim impetem, z nieposkromioną energią. Aczkolwiek nie brakowało też fragmentów lirycznych i nostalgicznych.

   Usłyszeliśmy piękną „Suitę A dur op. 98” Dworzaka z bardzo wyraźnymi i wyrazistymi podziałami na poszczególne części. Vivace skrzyło się żywiołowością, andante było jak należy liryczne, a końcowe allegro przypominało… muzykę filmową. Bo Dworzak, chociaż „zanurzony” w klasyce, to przecież zwykł solidnie wykraczać poza jej ramy, rozpychać się i sięgać po nowe. Być może to wpływ słynnej „dziewiątki”, ale i w tej suicie słyszałem pewne „amerykanizmy”, elementy ragtime’a. W sumie nie ma się co dziwić, suita wszak powstała rok (1894) po 9 symfonii. Jeszcze bardziej teatralno – filmowe były dwie części z  dzieła fortepianowego, zatytułowanego „Poetické nálady op. 85” (z 1889 roku). Niezwykle poetyczna, plastyczna muzyka wymaga sporych umiejętności i pani Alica sprawnie sobie z nią poradziła. Na koniec usłyszeliśmy Etiudę koncertową Gis-moll „Na brzegu morza”op. 17 Smetany. Utwór to szczególny, bo niby melancholijny, a jednocześnie momentami niezwykle techniczny. Solidnie się trzeba napracować, żeby mu podołać. Pani Alica zrobiła to wręcz brawurowo, za co zgromadzona publiczność podziękowała jej solidnymi brawami.

   Jako druga wystąpiła polska laureatka wspomnianego forum – Anna Parkita. Pani Anna, absolwentka Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, pobiera obecnie nauki w Paryżu. Zaprezentowała nam zupełnie inny rodzaj muzycznych doznań, albowiem postawiła na romantyzm i impresjonizm, na kompozycje piękne i intrygujące, wymagające jednak większego osłuchania. Na początek otrzymaliśmy jednak Chopina i jego mazurki z opusu 6. Początkowo wydawało mi się, że brzmią trochę za poważnie, za sztywno, za mało mazurkowo. Podejrzewam, że taka gra nie wypływała tylko z charakteru i osobowości pianistki, ale mogła się wiązać z miejscem i warunkami, jakie przed pianistką postawiło instytutowe pianino. Wkrótce jednak już wszystko było takie, jak być powinno. Mazurki dostały życia, folkowa nuta pięknie wniknęła w romantyczną otoczkę i zabrzmiała, i poruszyła serca.

   A później było jeszcze lepiej, bo usłyszeliśmy muzykę, która ewidentnie jest muzyką pani Anny. To już nie było tylko perfekcyjne odgrywanie nut, to była interpretacja, jakiej można sobie wymarzyć. Chociaż swoją postawą artystka sprawiała wrażenie, że wkłada w grę sporo wysiłku, ogrom zaangażowania i skupienia, to wydobywane spod jej palców dźwięki były wprost niezwykłe, wręcz natchnione. Jakże cudownie, melancholijnie zabrzmiało Intermezzo h-moll op. 119 Johannesa Brahmsa, tego wielkiego mistrza, niewłaściwie kojarzonego z „ciężkimi brzmieniami”. W tym wypadku muzyka zabrzmiała przepięknie, nostalgicznie, ale też „szeroko”, rozlewała się w czasie i przestrzeni. Poruszała do głębi. A na tym przecież nie koniec, bo już po chwili pani Anna przeniosła nas do Hiszpanii, by uraczyć nasze uszy piękną, jakże klasycznie ravelowską „Sonatiną”, a na koniec utulić nas oryginalną, plastyczną, impresjonistyczną kompozycją „Les Estampes” Claude’a Debussy’ego. To była prawdziwa uczta dla uszu.

   Uwielbiam takie małe kameralne spotkania, bo odnoszę czasem wrażenia, że artysta gra tylko dla mnie, że dzieli się tą muzyką, swoim odczuwaniem tej muzyki tylko ze mną. Uważam, że w tym wypadku taki egoizm jest jak najbardziej wskazany…

   Dziękuję Instytutowi Słowackiemu za zorganizowanie tego koncertu, a paniom za radość, jaką mi dały swoimi interpretacjami. Życzę im samych sukcesów!

Ray