Granice świętego Jana – koniec lata w Nysie (i nie tylko) – część 2

Dzień 1 cz.2

   Po zobaczonych trochę przypadkowo (ale dobrze, że zobaczonych) Wiązowie i Starym Wiązowie udaliśmy się do kolejnego miasta, które było w planach naszej wycieczki, czyli do Strzelina. Przybyliśmy tutaj w wiadomym celu, ale przy okazji zobaczyliśmy to, co się dało zobaczyć, a trochę tego było…

   Nazwa miasta pochodzi od słowa „strzała” i takąż strzałę ma miasto w swoim herbie. W ciągu setek lat swojego istnienia, nazwa ulegała zmianom, ale ostatecznie, w 1946 roku przyjęto właśnie nazwę Strzelin. Prawa miejskie Strzelin uzyskał już w XIII wieku, ale liczne wojny, które przetoczyły się przez nie spowodowały, że niewiele się ostało ze starego miasta. Widać to wyraźnie, gdy spojrzy się na umieszczoną obok ratusza mapę miasta z XVIII wieku. Najbardziej boli widok potężnego rynku, na którym – poza wieżą ratuszową – właściwie nic nie zostało. Zabudowa rynkowa jest już dobrze powojenna i chociaż jest ładnie utrzymana, to jednak źle wygląda, bo jest zbyt nowa, do tego zbyt wyraźnie pokazuje ogrom zniszczeń, które dotknęły to miasto.

   Zanim przejdę do opisu tego, co zobaczyliśmy, muszę znów wspomnieć o wielkim Fryderyku. To za jego czasów w Strzelinie osiedlili się Czesi, którzy przed II wojną światową stanowili zdecydowaną większość mieszkańców. Obecnie miasto też jest jednym z miast zamieszkałych przez czeską mniejszość. W ogóle w okolicy widać czeskość tych okolic i to nie tylko za sprawą św. Nepomuka, którego figury znajdują się chyba w każdym mieście.

   Do Strzelina przyjeżdża się z jednego, najważniejszego powodu. Tak, tym powodem jest romańska rotunda Św. Gotarda. Miejsce wyjątkowe. Tak niewiele mamy w Polsce zachowanych romańskich zabytków (uwzględniając terytorium), więc każdy z nich musi wywoływać – i wywołuje – radość i wzruszenie. Rotunda, czyli strzeliński „polski kościół”, mimo jej rozbudowy w wiekach późniejszych (bardzo wyraźny gotyk), przetrwała. Owszem zmieniła kształt jako całość, ale jej romańskie fragmenty są niezwykle wyraźne. Trudno nie zauważyć podobieństwa do innej rotundy, która znajduje się w miejscowości o podobnym brzmieniu… I szkoda tylko, że ten kościół też był zamknięty… A przecież taki zabytek powinien być otwarty wręcz 24 godziny na dobę! Oczywiście przesadzam, ale cały dzień powinien być otwarty, bo to jednak unikat. I skoro człowiek jest w stanie zebrać się, przejechać setki kilometrów, poświęcić swój czas, to ktoś „na miejscu” mógłby też swój czas poświęcać, zwłaszcza, że ma do pokazania tak oryginalny obiekt.

   Zanim dotarliśmy do rotundy, mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć fragmenty Bramy Ziębickiej, ruiny starego browaru (w tym wypadku też nie rozumiem, jak takie świetne miejsce może tak niszczeć, przecież tam można zrobić rewelacyjne miejsce do różnego rodzaju imprez kulturalnych z restauracją), kaplicę szpitalną pw. Św. Jerzego (zamknięta, ale chyba jest na nią pomysł…) oraz pozostałości (niewielkie) murów obronnych z jedyną zachowaną (ciekawe, jak długo jeszcze?!) Basztą Prochową, od której też ciężko oderwać oczy.

   Kiedy spaceruje się ulicami Strzelina można zaczerpnąć trochę informacji z historii Europy (być może i świata, ale akurat ja się na takie nie natknąłem), bowiem w różnych miejscach miasta ustawiono specjalne słupki z opisanymi w wielkim skrócie ważnymi wydarzeniami z historii. Z jednej strony trochę dziwny (bo dotyczy historii światowej, a nie lokalnej), a z drugiej całkiem ciekawy pomysł. Jest szansa, że ktoś od czasu do czasu przeczyta i – kto wie – może zechce zgłębić temat. Niestety nie wszystkim taka forma kształcenia odpowiada. Zastanawiać się właściwie tylko można, dlaczego wandalowi nie podobał się akurat traktat z Verdun z 843 roku?!

   Gdy wracaliśmy na rynek naszym oczom ukazał się budynek, który bardzo wyróżniał się wśród nowej zabudowy Strzelina. Wyróżniał się kształtem, wyróżniał się renesansową budową i… znacznym zniszczeniem. To dwór książąt brzeskich, wyraźny ślad piastowskiej historii tych ziem. Chociaż potężny, chociaż przetrwał wieki i wojnę (?!), to jeśli nikt się nim nie zainteresuje i on wkrótce popadnie w całkowitą ruinę. Czasami zastanawiam się, czy zostawianie takich obiektów w takim stanie przez władze miast, konserwatorów i wszystkich, którzy winni są dbałości o takie zabytki, nie jest działaniem celowym. Jak się rozleci, zniknie problem… A wielka by to była szkoda nie tylko dla miasta, ale dla nas wszystkich! A przecież aż się prosi, by zrobić w nim ratusz, muzeum o bogatej historii Strzelina, o związkach polsko – czeskich). Szkoda. Wielka szkoda!

   Obok wspomnianego dworu znajduje się kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego, który był ostatnim obiektem, jaki mieliśmy okazję zobaczyć w Strzelinie. Jego początki sięgają XV wieku, ale był wielokrotnie przebudowywany, w czasie ostatniej wojny w znacznym stopniu zniszczony. Wyposażenie w większości barokowe. Na większą uwagę zasługują wmurowane w ściany przykościelnych murów stare płyty grobowe. I trochę szkoda, że zamiast zostawić okolice kościoła w formie, np. dobrze zaprojektowanego, współgrającego z okoliczną architekturą ogrodu, buduje się nim rodzaj kalwarii. Cóż, to zjawisko bardzo popularne w naszym kraju, wszak gust gospodarzy nie musi być jednoznaczny z dobrym gustem. Istotne jest, by coś wybudować, najlepiej wielkiego, martyrologicznego i w bardzo określonym stylu… I nie chciałbym być posądzonym o występowanie przeciwko tworzeniu zewnętrznych dróg krzyżowych. Jest to rodzaj naszej tradycji. Ale przyjrzyjmy się tym, które powstały dawniej. Różnica jest widoczna gołym okiem…

   Z jednej strony z wielką radością, bo przynajmniej z zewnątrz zobaczyliśmy romańską rotundę, z drugiej zaś ze smutkiem, że tak intrygujące zabytki mogą wkrótce zniknąć z krajobrazu tego miasta, ruszyliśmy na poszukiwanie pewnego ciekawego obiektu…

   Zanim jednak dotarliśmy do celu, skręciliśmy do miasta, którego widok wywołał we mnie ogromną radość. Bo Ziębice stanowią odwrotność Strzelina. Już pobieżny rzut oka na stare miasto pokazuje, jak kiedyś było bogate i w jak wielkim stopniu zachowało swój stary wygląd. Rynek, ratusz, zgromadzone wokół niego kamienice, to nie małe domki, to wręcz pałace! W znacznej części odnowione, po prostu radują oczy i duszę!

   Poza bogatymi ozdobami staromiejskich budynków, wzrok wyłapuje natychmiast ogromną bryłę kościoła. Jakże oryginalna to budowla, o dwóch dachach i dwóch wejściach! Tak, to wcale nie za często spotykany przykład kościoła dwunawowego, którego początki sięgają XII wieku. O jakże miło oglądać romańsko-gotyckie zdobienia (portale), jakże miło zobaczyć stare gotyckie ołtarze. W kościele i wokół niego znajdują bardzo dobrze zachowane epitafia, w tym jedno, na którym wyryto tylko krzyż. Muszę gdzieś poszukać informacji, co o tej płycie myślą znawcy tematu!

   Nie da się ukryć, że opanowało mną niesamowite uczucie. Poraziło mnie bogactwo miasta, poraziła mnie wielkość i oryginalność kościoła, poraziła mnie świadomość, jak ważnym ośrodkiem piastowskim było to miasto. Później z polskością bywało różnie (uwaga, miasto zostało w XVIII sprzedane niejakiemu Fryderykowi Wilhelmowi II, bratankowi znanemu nam już Fryderykowi II (znów się cholernik pojawił!), ale najważniejsze, że miasto przetrwało w tak znakomitej formie. Tak byłem zaaferowany, że obchodząc kościół z każdej strony, tuż przy niszy z epitafiami, mało nie wszedłem w pozostałość wydaloną zapewne przez jakieś zwierzę… Cóż, rzeczywistość!

   Obok kościoła (od 2008 roku – bazyliki) znajduje się budynek szkoły parafialnej z XVI wieku (odnawiany). Udało nam się też dojść do Bramy Paczkowskiej, jedynej zachowanej bramy miejskiej Ziębic. Ciekawa to budowla, powstała w 1324 roku, przebudowana pod koniec XV wieku i późniejszych czasach. Poza bramą zachowało się jeszcze sporo murów miejskich, które zawsze cieszą oczy.

   Ponieważ – jak wspomniałem – do Ziębic zajrzeliśmy tylko na chwilę, zatem nie szukaliśmy już innych obiektów (wiem, szkoda!), ale chcieliśmy przed zachodem słońca znaleźć obiekt, którego wcale nie jest tak łatwo wypatrzeć. Przekonałem się o tym, gdyż – chociaż to przecież nie ja prowadziłem samochód – to właśnie Rob wypatrzył go wśród pola kukurydzy i pokrzyw. I to po mojej, prawej stronie drogi! Obiekt chyba nie zwraca niczyjej uwagi (może dzięki temu stoi), bo na nasze, zadawane po drodze pytania, gdzie może się znajdować, nikt nie był w stanie udzielić nam odpowiedzi. Wiedzieliśmy tylko jedno, że znajduje się pod Lipnikami.

   Udało się go odnaleźć i byliśmy wręcz wniebowzięci. Bo niezwykle rzadki to obiekt. Podobno zachowało się sześć takich słupów, ale tylko ten jeden jest tak blisko publicznej drogi. A dlaczego jest tak wyjątkowy? Otóż jest to słup graniczny posiadłości wrocławskich biskupów ziemi nysko-otmuchowskiej. Granice oznaczono właśnie takimi granitowymi krzyżami, oznaczając je z jednej strony pastorałem (oczywiście oznaka biskupa), z drugiej strony znakiem krzyża. Z trzeciej strony umieszczono skrót: „TMI SCI IOHIS”. To skrót od „Termini Sancti Iohannis”, czyli „granice świętego Jana”. Święty Jan Chrzciciel jest patronem biskupstwa wrocławskiego. To prawdopodobnie najstarsze oznaczenie granic, jakie zachowało się w Polsce i z tego też powodu, to miejsce szczególne, które musi ucieszyć każdego miłośnika historii. Chociaż nogi swędziały od zbyt bliskiego kontaktu z pokrzywami, radość towarzyszyła nam już przez resztę drogi do Nysy, do której dotarliśmy już po ciemku. Skoczyliśmy po prowiant na dzień następny do sklepu, przywitaliśmy się ze znajomym, który udzielił nam cudownej gościny, a potem już tylko krótki prysznic i średnio udana próba zaśnięcia, bowiem z nadmiaru wrażeń sen nie za bardzo chciał się pojawić.

Ray