O odchodzeniu…

   Kiedy zacząłem ponownie pisać tego bloga, spodziewałem się, że mogą się w nim pojawić jakieś drobne nawiązania do mojego prywatnego życia, nie spodziewałem się jednak, że to właśnie prywatne sprawy zdominują te pierwsze wpisy. A zdominowały, bo ich znaczenie dla dalszego mojego funkcjonowania na tym łez padole, uległo znacznej zmianie.

   Kiedy kończyłem pisać poprzedni wpis (okazuje się, że ponad miesiąc temu!), w jednym z ostatnich zdań, podczas korekty tekstu zmieniłem jedno słowo. Zamiast „był”, napisałem „jest”. Czas przeszły nie brzmiał dobrze, nie odzwierciedlał też rzeczywistości. Poprawiłem zatem to zdanie, przywróciłem „teraźniejszość”. Okazało się, że zaledwie kilkanaście godzin później, ta zmiana nie była już konieczna…

   Wtedy też, z niewiadomego mi powodu, zacząłem pisać o „odchodzeniu”. O odchodzeniu z domu, odchodzeniu z pracy, odchodzeniu z tego świata. Zacząłem, ale nie skończyłem. Temat mnie trochę przerósł. Każde zdanie wydawało się truizmem (bo było truizmem), każde zawierało jakieś wyświechtane poglądy, wyświechtane słowa. Zatem odszedłem od komputera z postanowieniem, że wrócę do tematu, gdy będę miał coś do powiedzenia.

   Paręnaście godzin później, kwestia odchodzenia dotknęła mnie bezpośrednio. Temat okazał się bardziej „na czasie” niż mogłem się spodziewać. I co najgorsze, wcale nie jest mi teraz łatwiej zmierzyć się z tym tematem niż przed miesiącem. Doświadczenie sprzed miesiąca wcale nie pomogło, a chyba jeszcze bardziej poplątało moje o tej kwestii myślenie, moje o niej wyobrażenia. Nie zmądrzałem, nie doznałem oświecenia, nie doznałem niczego, poza pustką, która opanowała mnie tak mocno i na tak długo, że dopiero teraz próbuję sklecić te parę zdań.

   Odchodzenie to temat, z którym mierzymy się przez całe życie, staramy się do niego na różne sposoby przygotować, ale przygotować się nie da. Zawsze, za każdym razem zaskakuje, za każdym razem powoduje w nas coś, czego nie da się opisać, wywołuje zmiany, których się nie spodziewaliśmy, na które nie jesteśmy nigdy gotowi, do których nie jesteśmy w stanie się przygotować, choćbyśmy spędzili na tych przygotowaniach ogrom czasu. Nie pomagają używki, wiara, rozsądek i wiedza. Nic nie pomaga, wszystko rozczarowuje.

   Oczywiście życie musi toczyć się dalej, pewne kwestie trzeba zracjonalizować, oddać się pracy, zagłębić w wiarę i rozważania. Bo po każdym odejściu, świat zostaje, inni zostają, my zostajemy. Tak już jest. I nic tego nie zmieni. Ani władza, ani pieniądze, ani wiedza, ani jej brak, Nic. Odchodzenie jest wpisane w nasze życie, przychodząc na świat wiemy, że musimy z niego odejść. Zapominamy o tym, odrzucamy tę myśl przez całe życie, oddajemy się życiu codziennemu, ale to odejście, wcześniej czy później i tak nas dopadnie. I nic się na to nie poradzi, nie ma obrony, nie ma ucieczki.

   Kiedy się jednak nad tym zastanowić, może to i dobrze, może świadomość odejścia zmusi nas do… życia, do cieszenia się z każdej chwili, z każdego gestu, każdego promienia słońca. Może spowoduje, że będziemy unikać tych, którzy specjalizują się w niszczeniu życia innym, w unikaniu tego, co to życie może skrócić. Może… Wiem, wypisuję banały. Ale życie składa się z banałów.

   I to też w nim jest fajne.

Ray

Obróbka zdjęcia: Leon Bakalarz

Do zobaczenia Ondraszku, do zobaczenia Marku, do zobaczenia w lepszym świecie Tato!