Granice świętego Jana – koniec lata w Nysie (i nie tylko) – część 5

Henryków – kościół i klasztor cystersów

   Poprzedniego dnia zrobiliśmy zdecydowanie więcej, niż się spodziewaliśmy, zatem mimo ogromnego zmęczenia, wstaliśmy rano w wyjątkowych nastrojach. Już na tym etapie naszej wycieki można było spokojnie powiedzieć, że była bardzo udana. A przed nami były jeszcze trzy zaplanowane na ten dzień atrakcje. Mieliśmy nadzieję, że I ten dzień będzie równie udany, jak poprzedni.

   Wstaliśmy o odpowiedniej porze, żeby z samego rana stawić się w jednym z najbardziej znanych i cenionych miejsc w naszym kraju. Miejscu, bardzo właściwie nazywanym perłą baroku, w którym mieszczą się dodatkowo wspaniałe elementy gotyku. To Henryków, jedno z licznych na naszych ziemiach miejsc, w których pojawili się cystersi. I chociaż w wystroju kościoła, jak i całego klasztornego założenia słynnego cysterskiego ubóstwa raczej nie widać, to jednak fakt pozostaje faktem, cystersi tu byli i – co najlepsze – wciąż są. Owszem, nie ma ich już zbyt wielu, ale wciąż są, trwając na tym miejscu od tak wielu lat.

   Samo opactwo zostało założone w 1222, kiedy to Henryk I Brodaty zezwolił kanonikowi z Wrocławia Mikołajowi na osadzenie w tym miejscu cystersów. Trzeba dodać, że była to filia słynnego opactwa w Lubiążu. Za oficjalnego fundatora uważa się syna Henryka, a mianowicie Henryka II Pobożnego. Pierwsze drewniane zabudowania zostały zniszczone w czasie najazdu mongolskiego (znamy dobrze z historii, że fundator opactwa, Henryk Pobożny zginął w bitwie pod Legnicą). Budowa nowego kościoła rozpoczęła się już w XIV wieku. Tutaj swoją nekropolię stworzyli książęta ziębiccy (o jednym z nich będzie niżej). Od XV wieku klasztor i kościół były narażone na liczne zniszczenia z powodu m.in. wojen husyckich, wojny trzydziestoletniej i wielu mniej lub bardziej poważnych najazdów wojsk wszelakich. Zakonnicy zmuszeni zostali do opuszczenia klasztoru na początku XIX wieku, w tym czasie obiekt przekształcono częściowo w magnacką rezydencję (w ramach ciekawostki należy podać, że właścicielką Henrykowa została siostra pruskiego króla – Fryderyka Wilhelmina, królowa Holandii). To w tych czasach powstały okoliczne ogrody, których założenia częściowo się zachowały. Po drugiej wojnie do klasztoru wrócili cystersi (obecnie jest ich czterech), w części budynków mieści się muzeum, w części szkoła i oddział wrocławskiego seminarium.

Henryków – kościół – stalle

   Kiedy parkujemy przed klasztornym murem, nie spodziewamy się jeszcze tego, co nas może za nim spotkać. Przechodzimy przez park (muszę zaznaczyć, że weszliśmy bocznym wejściem!), gdy nagle naszym oczom ukazują się wyraziste kolory klasztornych zabudowań. Widać wyraźnie, że w remont i utrzymanie zabudowań włożono sporo wysiłku i pieniędzy. Ale to dobrze, bo tak kształt, jak i kolor budynków ma poruszać. O to chodziło, gdy tworzono tę wersję zabudowy i działa ona na przybywającego tutaj i dzisiaj. Kolorystyka i zdobienia budynków klasztornych, czy nawet kościoła są jednak tylko wstępem do istnego barokowego „szaleństwa”, które znajdziemy w środku świątyni. Jestem pewien, że można w niej spędzić całe lata, by podziwiać zarówno całość, jak i oryginalność każdego z detali, które w ogromnej masie wypełniają wnętrze kościoła. Napisać, że można dostać oczopląsu to nic nie napisać (kolejny raz muszę się posłużyć składnią pana Pilcha, ale jak wiadomo, jestem pod wielkim wrażeniem jego twórczości, a poza tym uważam, że takie perełki słowne należy powielać). Jest naprawdę pięknie, jest wyjątkowo, jest wspaniale. I chociaż, o czym już pisałem wcześniej, preferuję uboższe wnętrza kościołów, to jednak jako miłośnik sztuki muszę docenić, muszę się zachwycić tym cudem, jakim niewątpliwie jest wnętrze henrykowskiego kościoła. Na każdym kroku dostajemy mocno po oczach, na każdym kroku nasze usta otwierają się wręcz z podziwu. A już największe zdumienie powodują niesamowite, rokokowe stalle. Czy taki wystrój służy kontemplacji i modlitwie, to oczywiście zależy od danego człowieka, ale to, że jest to arcydzieło, prawdziwa perła sztuki barokowej nie podlega żadnej dyskusji.

 

Henryków – kościół -sarkofag Bolka ziębickiego i Jutty

 Parę zdań wyżej napisałem, że poza wszechogarniającym barokiem, znajdziemy w kościele coś dla miłośników gotyku. I w tym wypadku również zostaniemy niezmiernie zaskoczeni, i będziemy w stu procentach usatysfakcjonowani. Zachowane bowiem zostały elementy tego stylu w kilku miejscach, na jednej ze ścian (wspaniałe łuki), i w jednym z pomieszczeń (kolumny), ale najważniejszy jest niesamowity sarkofag Bolka ziębickiego i jego żony Jutty. To jeden z pierwszych i jeden z najlepiej zachowanych gotyckich nagrobków podwójnych, który robi przeogromne wrażenie. Nie muszę chyba pisać, że Rob najchętniej sam by się pewnie położył obok wyrzeźbionych postaci… bowiem precyzja wykonania poszczególnych elementów strojów nie tylko przenosi nas w przeszłość, ale dokładnie pokazuje ubiory tamtych czasów, tak strój kobiecy, jak i zbroję mężczyzny. Żaden przekaz słowny, ani zapewne mniej lub bardziej symboliczny rysunek nie pokażą, jak naprawdę wyglądał taki rynsztunek. Warto tu przyjechać zatem, by nie tylko podziwiać piękno barokowej świątyni, ale też nasycić oczy oryginałem, który dotrwał do naszych czasów, grobowcem, pomnikiem, specyficznie rozumianym „zdjęciem” książąt średniowiecznego Śląska.

   Poza kościołem możemy obejrzeć fragmenty klasztoru (m.in. refektarz, sale: Purpurową, Dębową, Papieską), w których można podziwiać zarówno sam ich wystrój, jak i zgromadzone przedmioty. Jednym z nich jest facsimile słynnego dzieła, powstałego w tym miejscu, czyli Księgi henrykowskiej, w której zapisane zostało słynne pierwsze zdanie w języku staropolskim „Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Cała księga spisana została po łacinie po 1268 roku i znajduje się obecnie w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu.

Wadochowice – kościół

   Spacer wewnątrz, jak i na zewnątrz kompleksu henrykowskiego zajął nam bardzo dużo czasu (muszę dodać, że poza oczywistym magnesikiem, nabyłem piwo opackie, bowiem prawo warzenia piwo zakonnicy otrzymali już w XVI wieku), już wiedzieliśmy, że może być problem z realizacją pełnego planu dnia, zwłaszcza, że nie mieliśmy pojęcia, jak będzie wyglądać zwiedzanie kolejnego obiektu. A do tego po drodze natknęliśmy się na obiekt, który z daleka przypominał nam jeden z rumuńskich kościołów obronnych. mieści się we wsi Wadochowice, o której wspomniano już w Księdze Henrykowskiej. Kościół pod wezwaniem św. Wawrzyńca powstał w tym miejscu już w XV wieku, ale po pożarze na początku wieku XVIII został przebudowany w stylu barokowym. Niestety nie dało się wejść na teren kościoła. Muszę tu przytoczyć informację przeczytaną w necie, gdzie napisano, że Wadochowice (nazwa patronimiczna od Wadocha) powstały z połączenia dwóch osad, Wadochowic właśnie i wsi o niezwykle intrygującej nazwie Nieciepła Izba…

   Stanęliśmy też pod tablicą wsi Stolec (od “stolicz”, staropolskiej “stolicy”), swego czasu rycerskiej wsi, a nawet stolicy Wolnego Państwa Stanowego (Schlabrendorfów). Nazwa ta trafiła do historii głównie za sprawą bitwy, jaką pod Stolcem 1277 roku wygrały wojska Bolesława Rogatki (księcia legnickiego) i jego syna Henryka V Brzuchatego (księcia jaworskiego) z rycerstwem księstwa wrocławskiego (Henryka IV Probusa), Przemysła II (księcia wielkopolskiego) i Henryka III (księcia głogowskiego). Szkoda, że nie mieliśmy czasu, by zobaczyć samą miejscowość, w której do obejrzenia był m.in. kościół i barokowy pałac.

   Wspomniałem na początku tej relacji, że jednym z głównych naszych “przewodników” stał się Fryderyk II, i tutaj znów wrócił, bowiem to właśnie on w 1764 roku zlecił budowę tej przepotężnej twierdzy w Srebrnej Górze, największego górskiego fortu w Europie. składającej się w sumie aż z sześciu części składowych. Chociaż nad budową tego potężnego założenia pracowali wykształceni w tej mierze inżynierowie, to jednak sam Fryderyk podobno miał znaczny wpływ na jej wygląd.

   Ale zanim wdrapiemy się na główną cześć fortu, niezwykłe łatwo ulegamy urokowi samego miasteczka (nominalnie wsi). Jego założenie, budynki, kościół pośrodku, otulone zielenią, wyglądają wręcz bajkowo. Zaplanowaliśmy sobie, że jak tylko szybko obejrzymy twierdzę, to obowiązkowo przespacerujemy się po tym urokliwym miejscu, usiądziemy też, żeby chociaż napić się kawy. Cóż, z planów nic nie wyszło, ale nawet to pobieżne obejrzenie Srebrnej Góry pozostawiło na mnie ogromne wrażenie, czego najlepszym dowodem jest to, że o tym właśnie piszę. Miasto/wieś, której powstanie wiąże się z górnictwem, przeszła w swoim żywocie wiele zmian, wiele wojen i kataklizmów, wymiany ludności ze względu na wyznanie i narodowość. Przykre to, ale niestety wpisane w historię niemal każdego miasta.

Srebrna Góra – fort – Donjon

   O ile wieś zachwyca swoją sielskością, niepowtarzalnym urokiem i odrobiną melancholii, o tyle twierdza po prostu powala swoim ogromem. To jest coś tak wielkiego, tak potężnego, tak przytłaczającego, robiącego przeogromne wrażenie na współczesnych zwiedzających, aż trudno sobie wyobrazić, jakie wrażenie musiała robić na wojskach, które miały zamiar tę twierdzę zdobyć. Jak wspomniałem, powstała ona z polecenia Fryderyka Wielkiego, wybudowana została w latach 1765-1777, miała być wyrazem potęgi (była jedną z wielu twierdz wybudowanych na rozkaz Fryderyka) oraz symbolem panowania nad Śląskiem pruskiej monarchii. Była potężna, ale wybudowana trochę… za późno. Wybudowana w czasach, gdy zmieniała się taktyka wojen i bitew, dlatego też tak na dobrą sprawę nie miała szansy w pełni ukazać swojej potęgi. Forteca nie została nigdy zdobyta, bowiem była zwykle poddawana, albo broniła się przez krotki czas (np. w czasie oblężenia przez wojska napoleońskie). Na szczęście też, poza okresem, gdy wykorzystano ją jako poligon saperski, nie była niszczona. Dzięki temu do dziś możemy oglądać to wyjątkowe militarne założenie. Trzeba tu wspomnieć, że bardzo szybko zaczęto wykorzystywać to miejsce w celach muzealno – wypoczynkowych jeszcze przed II wojną i wrócono do tego pomysłu zaraz po wojnie, przez wiele kolejnych lat remontując kolejne fragmenty twierdzy. Ostatni raz wykorzystano część twierdzy w celach związanych z wojną w czasie II wojny, gdy w jej części (Ostróg) urządzono słynny Oflag VIII b dla polskich oficerów.

Srebrna Góra – fort

   Wrażenie robi całe założenie, ale przede wszystkich przepotężny donżon, czyli miejsce ostatecznego schronienia się i obrony, dobrze znane z wielu założeń zamkowych. Część zewnętrznych murów możemy obejrzeć samodzielnie, jednak wejście do donżonu wymaga zakupienia biletu. My zakupiliśmy łączony bilet do donżonu i nieodległego Fortu Ostróg, w cenie bodajże 34 PLN. Niby to dużo, ale naprawdę warto zainwestować, bo spacer po wnętrzach donżonu w towarzystwie zdystansowanego do rzeczywistości przewodnika (dodatkowo ubranego w ubiór z czasów Fryderyka), zobaczenie samych wnętrz (z ciekawymi rozwiązaniami, np. dotyczącymi ogrzewania twierdzy) oraz zobaczenie zgromadzonych w salach obiektów muzealnych (w tym słynnych kartaczy!) jest niepowtarzalnym doświadczeniem. Mało tego, na zakończenie zwiedzania możemy odczuć na własnych uszach, jak głośno jest w takim miejscu, gdy strzela się w nim z karabinu!

   Wielkość obiektu, spacer (a właściwie prawie bieg) z przewodnikiem powodują, że twierdzy nie da się obejrzeć w pięć minut. Trzeba być przygotowanym na to, że spędzi się w tym miejscu bardzo dużo czasu. Ale raz jeszcze napiszę, że nie jest to czas stracony, bo poznamy nie tylko historię miejsca, ale też doświadczymy niesamowitego powrotu do XVIII wieku. A to pobudza wyobraźnię, jak też uwidacznia trudności i surowość wojskowego życia w tamtych czasach.

Fort Ostróg

   Oglądanie najważniejszego fortu założenia zajęło nam sporo czasu, a przed nami był jeszcze jeden fort, Ostróg (Spitzberg), do którego staraliśmy się jak najszybciej dotrzeć. W miejscu tym znajdował się w czasie II wojny światowej, wspomniany już Oflag VIII b, dlatego też w forcie zachowano wygląd hitlerowskiego więzienia dla wojskowych. Mieści się tu również prywatne muzeum (właścicielem jest znany miłośnikom militariów właściciel Muzeum Obrony Wybrzeża, mający w swojej pieczy świnoujski Fort Gerharda), które może się pochwalić bardzo solidną i sporą ilością obiektów muzealnych (głownie broni). O historii miejsca, słynnych ucieczkach z niego, oraz o samych zbiorach opowiada z niezwykłą swadą, w ostrym, wojskowym stylu przewodnik ubrany w polski mundur. I to też robi niesamowite wrażenie. Pokazuje, że można o miejscu, o historii opowiadać z prawdziwym jajem, z dowcipem (gdy trzeba) i z dystansem. I to naprawdę działa! Jako ciekawostkę muszę podać, że w oflagu przebywali m.in. gen. Tadeusz Piskor, kontradmirał Józef Unrug (słynny dowódca obrony wybrzeża w 1939 roku). Do historii przeszła słynna ucieczka dziewięciu oficerów w maju 1940 roku. Sześciu z nich złapano, ale trzem udało się uciec aż do Syrii, gdzie weszli w skład Brygady Strzelców Karpackich. Wśród uciekinierów (został zatrzymany) był dziadek Romana Giertycha, Jędrzej Giertych, jeden z przywódców Stronnictwa Narodowego.

Fort Ostróg

   Obydwie części fortu są tak zajmujące, że można w nich spokojnie spędzić cały dzień. My mieliśmy w planie jeszcze jedno miejsce, które – jak się spodziewaliśmy – nawet zobaczone biegiem i tak zajmie nam sporo czasu, zatem nie skorzystaliśmy z możliwości posiedzenia w Srebrnej Górze, tylko zapakowaliśmy się do auta, by udać się w dalszą podróż, której celem był Paczków, nazywany czasami polskim Carcassonne, z racji zachowanych miejskich murów z basztami.

   Zanim jednak dotarliśmy do Paczkowa po drodze mieliśmy miasto, które też bardzo chciałem zobaczyć (przynajmniej dwa znajdujące się w nim obiekty), dlatego zdecydowaliśmy się szybko przez nie przebiec, żeby obejrzeć to, co nas interesowało najbardziej. To miasto to Ząbkowice Śląskie (niemiecka nazwa to Frankenstein, dlatego w mieście znajduje się „Laboratorium Frankensteina”), o którym pierwsze wzmianki pojawiły się już w XIII wieku i które – jak się łatwo domyślić – sporo przez wieki ucierpiało (głównie w trakcie wojny trzydziestoletniej). Na szczęście w mieście udało się przetrwać wielu zabytkom, chociaż wiele z potencjalnych ciekawych architektonicznie obiektów zniknęło z powierzchni ziemi (zabudowa miasta, rozebrane mury miejskie).

Ząbkowice Śląskie – krzywa wieża

   Nie mieliśmy za wiele czasu, zatem rozpoczęliśmy nasz bieg przez miasto. Oglądając ciekawą zabudowę starego miasta, szukaliśmy przede wszystkim słynnej ząbkowickiej krzywej wieży z XV stulecia. Była ona (a przynajmniej jej dolne partie) prawdopodobnie elementem zamku wzniesionego jeszcze przez książąt świdnickich, później została zaadaptowana na dzwonnicę. Pierwsze poważne odchylenie (1,5 m) zanotowano już pod koniec XVI wieku. Po pożarze w wieku XIX planowano ją rozebrać, na szczęście tego nie uczyniono, dzięki czemu do dziś możemy oglądać najwyższą w Polsce krzywą wieżę (34 m). Jej odchylenie wynosi 2,14 cm. I trzeba mieć nadzieję, że nie będzie dalej postępować, bo stracilibyśmy jeden z najciekawszych obiektów w Polsce, naszą “polską Pizę”.

   Tuż obok wieży znajduje się powstały na przełomie XIV I XV wieku kościół św. Anny. Kościół przeszedł kilka rozbudować, ostateczny, neogotycki wygląd powstał pod koniec XIX wieku. Największą uwagę przyciągają sklepienia, rzeźba św. Anny Samotrzeciej z XV wieku oraz epitafia (np. na zewnątrz kościoła znajduje się epitafium Wita Stwosza Młodszego, wnuka słynnego rzeźbiarza. Do dziś natomiast nie rozumiem, jak nie trafiliśmy na nagrobek Karola I z Podiebradów… Ogromne niedopatrzenie!

   W trakcie poszukiwania następnego, interesującego obiektu, mieliśmy jeszcze okazję nacieszyć oczy interesującym, neogotyckim ratuszem, który powstał w XIX wieku na miejscu swojego poprzednika, który spłonął w pożarze miasta. Zajrzeliśmy przez mur, by chociaż w ten sposób spojrzeć na powstały w XVIII wieku dwór opatów henrykowskich, w którym – po goszczeniu po drodze wielu różnych właścicieli – obecnie przebywają siostry zakonne. Szkoda, że nie wyszło mi żadne zdjęcie tego obiektu. 

Ząbkowice Śląskie – zamek

   I wreszcie dotarliśmy do miejsca, które nas (poza wieżą) interesowało najbardziej, czyli do run ząbkowickiego zamku. To potężne zamczysko powstało na początku XVI wieku, ma zatem w sobie element wcześniejszego gotyckiego zamku i założenie renesansowe. Zamek sporo ucierpiał przez lata, przechodził z rąk do rąk (w znacznej mierze tych samych, jak wiele z wcześniejszych zabytków, np. Jerzego z Podiebradów), ale też – a to już ciekawostka – przez krótki czas należał do Macieja Korwina (dobrze nam znanego z rumuńskich wycieczek). Zamek renesansowy powstał z inicjatywy księcia ziębickiego Karola I w latach 1522-1532, a opuszczony został w XVIII wieku. Nie udało nam się wejść do środka tej wspaniałej zabezpieczonej ruiny, ale mam nadzieję, że jeszcze będzie mi to kiedyś dane…

Paczków – kościół

   Z Ząbkowic pojechaliśmy do ostatniego miejsca, które zaplanowane było na ten dzień, czyli wspomnianego już Paczkowa. Byłem w tym mieście przed bardzo wielu laty, ze szkolną wycieczką, z której zapamiętałem, że miasto jest otoczone murami z wieżami, oraz że w kościele znajduje się studnia oraz… ołtarz stworzony w warsztacie Wita Stwosza. Okazało się, że z tą pamięcią nie do końca było w porządku… Ale o tym za chwilę. Przyjechaliśmy do miasta już późno, ponieważ jednak zależało nam na zobaczeniu wnętrza kościoła, po dojrzeniu jego wysokiej wieży pobiegliśmy, licząc na to, że zdążymy, zanim kościół zostanie zamknięty po ostatniej mszy. Już dawno z taką szybkością nie biegłem do kościoła! Na szczęście zdążyliśmy! Kościół p.w. św. Jana Ewangelisty powstał w XIV wieku, później był kilkakrotnie przebudowywany, m.in. w XVI wieku został ufortyfikowany w obawie przez Turkami. Jest więc to świątynia, w której mieszają się wpływy wielu wieków. W niezwykłym, jasnym wnętrzu podziwiać można m.in. ołtarz z piaskowca, ciekawe gotyckie sklepienia oraz neogotyckie ołtarz i ambonę. Ale i tak zapewne oczy wszystkich zwiedzających będą się kierować na jedyną w kraju, a może i w Europie studnię kamienną, wybudowaną wewnątrz kościoła, dzięki czemu schronieni w kościele mieli dostęp do wody. Nadbudowę studni wykonano już w XIX wieku.

   I teraz muszę się przyznać do mojej poważnej pomyłki, która wyniknęła częściowo z faktu, że przed przyjazdem do Paczkowa nie czytałem o mieście i jego zabytkach. Wiedziałem, że w kościele znajdują się dzieła z warsztatu Wita Stwosza, ale też, że jest w nim cały ołtarz. No cóż, po obejściu kościoła, nie znalazłem ołtarza. Stwierdziłem zatem, że musimy poszukać innego kościoła, albo ostatecznie się poddać i sprawdzić wszystko w internecie. Zanim dokonaliśmy tego ostatniego postanowiliśmy najpierw znaleźć inny kościół. Znaleźliśmy go, tyle tylko, że był to (zresztą zamknięty) kościół neogotycki, księży Redemptorystów. Doszedłem do wniosku, że musiało mi się coś pomieszać. Nie pozostało zatem nic innego, jak w powoli zachodzącym słońcu obejść całe miasto, by podziwiać jego mury z licznymi wieżami (dziewiętnaście) i trzema bramami. I co tu kryć, byliśmy zachwyceni.

Paczków – mury miejskie

   Obeszliśmy miasto dokładnie dookoła, oglądając mury zarówno z zewnętrznej, jak i wewnętrznej strony. Przy okazji natknęliśmy się również na ruinę kościoła cmentarnego z XVII wieku. Po obejrzeniu w całości murów, przespacerowaliśmy się przez paczkowski rynek z neoklasycystyczny ratuszem.

   Zanim jednak doszliśmy do samochodu, nurtujące mnie pytanie, czy naprawdę tak mi się pomieszało, że “umieściłem” w Paczkowie ołtarz powstały w warsztacie Wita Stwosza, spowodowało, że postanowiłem o to jeszcze raz zapytać przechodniów (pytaliśmy już wcześniej, jeszcze przed zwiedzaniem murów, ale nikt nie wiedział). Tym razem trafiliśmy w dziesiątkę, starszy mężczyzna poinformował nas, że owszem, ołtarz jest, ale… w Starym Paczkowie. Cóż, okazało się, że połączyłem w swojej głowie dwa różne miejsca… Ale i tak się ucieszyłem, bo to oznaczało, że jednak coś tam w tej głowie z młodych lat zostało…

Stary Paczków – kościół – ołtarz

   Sprawdziliśmy, gdzie znajduje się Stary Paczków. Nie był po drodze, ściemniało się coraz bardziej, musieliśmy zatem zadać sobie jedno istotne pytanie. Czy warto tam jechać, skoro z góry wiadomo, że kościół będzie zamknięty? Stwierdziliśmy jednak, że ponieważ to niedaleko, to chociaż z zewnątrz zobaczymy, jak wygląda sam kościół, żeby do niego trafić, gdybyśmy jeszcze kiedyś przybyli w te strony. Dojechaliśmy szybko, wieś do wielkich na szczęście nie należy, a kościół – umieszczony na lekkim wzniesieniu – bardzo szybko pojawił się przed naszymi oczami. Świątynia powstała w XV wieku, przebudowana została w XIX, otoczona jest czynnym cmentarzem. Obeszliśmy kościół i gdy wracaliśmy do auta, stojąca przy zaparkowanym obok naszego samochodzie pani, widząc w naszych ruchach szaleństwo,a w oczach wyraźny smutek (sic!) zapytała grzecznie, czego szukamy. Oczywiście poinformowaliśmy, że zależało nam na zobaczeniu ołtarza, ale… niestety się spóźniliśmy. Nie wiem, czy widok naszych zasmuconych twarzy tak wpłynął na panią, że postanowiła spróbować nam pomóc i poszukać pani, która zajmuje się kościołem. Przeżyliśmy kolejny już szok, okazuje się, że są na tym świecie ludzie, którzy zupełnie bezinteresownie są w stanie pomóc dwóm “świrusom”, którzy ciągną się setki kilometrów, by zobaczyć dzieło sztuki. Druga pani, mimo wieczornej pory, dała się namówić, dzięki czemu mogliśmy w spokoju i ciszy, przy lekko zapalonych światłach cieszyć się pięknem niedawno odnowionego, a powstałego w 1494 roku ołtarza, którego wnętrze wypełniają figury, które wyszły spod ręki, jeśli nawet nie samego mistrza Stwosza, to prawdopodobnie z jego warsztatu (warto zaznaczyć, że Wit Stwosz wykupił udziału w kopalni złota w pobliskim Złotym Stoku, zatem obecność stworzonych przez niego rzeźb w tych okolicach nie musi dziwić). Warto też zauważyć, że ołtarz przedstawia koronację Najświętszej Maryi Panny przez Trójcę Świętą, ale kogo przedstawiają wszystkie figury nie zostało dotychczas jednoznacznie ustalone.

   Zauroczeni i zadowoleni udaliśmy się w powrotną drogę do Nysy, by spędzić w niej już ostatnią noc przed powrotem do domu.

Ray