Leopold Tyrmand – U brzegów jazzu, MG, Warszawa, 2014

   Leopolda Tyrmanda znają wszyscy miłośnicy literatury. Jestem zatem pewien, że większość z owych miłośników równie dobrze wie, że pan Leopold był wielkim miłośnikiem i propagatorem muzyki jazzowej w naszym kraju. Słuchał, nabywał, czytał, stał się niewątpliwie jednym z największych znawców tej muzyki w kraju nad Wisłą. A ponieważ potrafił jeszcze znakomicie pisać, zatem nie mogła wyjść spod jego pióra chociaż krótka historia jazzowej (i bluesowej) muzyki. Musiała wyjść i wyszła. Zatytułowana została „U brzegów jazzu”, a przedmowę napisał sam Stefan Kisielewski.

   Jeśli jednak ktoś chciałbym doszukać się w książce pewnych „życiowych historii”, którymi raczył na Tyrmand np. w słynnym „Złym”, ti tym razem się zawiedzie. Albowiem nie jest to powieść, ale momentami bardzo poważna, wręcz techniczna, aczkolwiek nie pozbawiona osobistych wtrętów opowieść o muzyce jazzowej i bluesowej. O ich powstaniu, o ich wzajemnej zależności. To znakomita, ujęta w miarę zwięzłą formę historia tej muzyki. Niezwykłe jest nie tylko to, jak się ją znakomicie czyta, jak wiele kwestii zostało w niej poruszonych, bo nie brakuje zarówno spraw czysto muzycznych, jak i oczywistych w tym wypadku kwestii społeczno – politycznych, ale przede wszystkim zaskakuje przeogromna wiedza autora. Trzeba sobie uświadomić, jakie to były lata, jaki był dostęp do informacji i do muzyki. A pan Leopold nie tylko potrafił dotrzeć tam, gdzie innym się nie udało, dotarł do źródeł i pierwszych opracowań, miał okazję osłuchać się, by przygotować taką książkę, z którą – według mnie – powinni zapoznać się wszyscy miłośnicy jazzu i bluesa. I nawet jeśli mamy w tej chwili zapewne setki różnego rodzaju opracowań, i chociaż dostęp do muzyki dzisiaj jest wręcz nieograniczony, to i tak warto tę książkę przeczytać. Warto się w nią wgłębić, albowiem dzięki niej możemy sobie uświadomić, skąd i dlaczego wzięła się ta muzyka. A ta świadomość pozwoli nam na inny, być może jeszcze bardziej dogłębny jej odbiór.

   Ta książka nie tylko opisuje, jak doszło do powstania jazzu, ale też prezentuje nazwiska pierwszych wykonawców, którzy zapisali się w historii, a sporo z nich udało się nawet zarejestrować jakieś nagrania. Dzięki tej książce poznamy te nazwiska, i może poszukamy tej muzyki. A to też nam pomoże inaczej patrzeć na dokonania współczesnych twórców.

   To książka pisana „na poważnie”, ale z zacięciem, z ogromną wiedzą, wyczuciem, To książka pisana przez znawcę tematu, ale przede wszystkim wielkiego miłośnika muzyki. I w tym miejscu muszę wspomnieć o pewnym, drobnym, aczkolwiek bardzo wyraźnym problemie. Pan Leopold bardzo mocno podkreśla wyjątkowość tych nagrań, które powstały na początku, podkreśla społeczne korzenie tej muzyki, wskazuje kto ją wykonywał i dlaczego, dokonując jednak dość wyraźnego podziału na to, co jest prawdziwym, tym zaczerpniętym z folkloru (i z serca) jazzem, a co nie do końca zasługuje na tę nazwę. Autor docenia współczesne mu, nowe odmiany jazzu, aczkolwiek z wielkim trudem przychodzi mu nazywanie tej muzyki jazzem…

I chociaż wyczuwa się wiedzę i fascynację autora tą muzyką, chociaż Tyrmand zwraca uwagę na wspomniane już społeczne tło jej powstania, chociaż nie unika kwestii estetycznych, technicznych i wykonawczych, to jednak – o czym stwierdza już na początku książki – nie daje jednej i jedynej definicji jazzu. Dzięki temu sugeruje nam pewne kwestie pozwalając jednocześnie na samodzielne odkrywanie, poznawanie, definiowanie tej muzyki.

Ray

METRYCZKA:
Autor: Leopold Tyrmand
Tytuł: U brzegów jazzu
Państwo: Polska
Tłumaczenie: –
Wydawnictwo: MG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2014
Stron: 235