Roberto Bolaño – „Trzecia Rzesza”, Muza, Warszawa, 2011

   Kiedy wracam z pracy do domu, oni już są. Czasem usłyszą, że wchodzę, częściej nie. Nie ma oczekiwanego przeze mnie komitetu powitalnego w drzwiach. Mało tego, nie ma krótkiego „cześć”, o „dzień dobry” nie wspominając. Oni siedzą i grają. Grają i świat przestaje istnieć, nic nie słyszą, nic nie widzą, nie są głodni, pić im się nie chce, a nawet fizjologiczne potrzeby gdzieś się ulatniają. 

   Tak najczęściej zachowują się moje dzieci. Na ich nieszczęście, przyjście ojca do domu jeszcze do niedawna kończyło wyznaczony dla nich okres wchodzenia w wirtualny świat gier. Teraz jest już trudniej, bo są starsi, bo więcej mogą. I tylko wciąż nie zdają sobie sprawy z tego, że przecież wszystko w nadmiarze może się skończyć źle. A gry wciągają, uzależniają, mogą powodować poważne zmiany w postrzeganiu rzeczywistości, pociągając za sobą poważne zmiany w życiu. 

   Takich zmian doznał bohater książki Roberto Bolaño. Udo Berger był uzależniony od gier RPG. Grał w nie znakomicie, zdobywał laury, grał i pisał o grach, był znany nawet poza granicami swojego państwa. Lecz w czasie wakacji, które miały umocnić jego związek, i które miały mu też pozwolić na opisanie strategii niezbędnej do pokonania każdego w określonej grze, wszystko ulega zniszczeniu. Odchodzi jego dziewczyna, rodzące się oczarowanie właścicielką hotelu szybko zostaje powstrzymane, ale przede wszystkim on sam zaczyna coraz bardziej tracić kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza od momentu, kiedy zaczyna przegrywać z osobą, która przynajmniej teoretycznie nie powinna mu sprawić żadnego kłopotu. A jednak sprawia. Mało tego, wygrywa z nim! I to kto, ktoś, kto z samego wyglądu (Poparzony), miejsca pracy i zapadania w sen (plaża) nie miał prawa z nim wygrać. Nie miał prawa nawet do końca opanować gry. I chociaż okazuje się, że w grze brał udział jeszcze jeden człowiek, to najważniejsze jest jedno. Przegrana. W przypadku Udo, przegrana przynosi opamiętanie. I zerwanie z grami. Na odnowienie tego, co stracił jest już jednak za późno…

   „Trzecia Rzesza” to chyba trzecia książka Roberta Bolaño, którą miałem okazję czytać w ostatnim czasie. Ten tytuł utwierdza mnie w przekonaniu, że autor „wielkim pisarzem był”, bo pisał naprawdę fantastycznie. Pisał innym językiem, niż słynni, legendarni już pisarze iberoamerykańscy z XX wieku, ale wciąż z elementami tego słynnego realizmu magicznego. Chociaż wszystko dzieje się tu i teraz, to dzieje się też gdzieś jeszcze. Bo chociaż dotyczy dnia dzisiejszego, dotyczy też spraw uniwersalnych. W przypadku tej książki – zaangażowania w pracę, uzależnienia od pracy i od gier, problemów męsko-damskich, innych oczekiwań i oglądu świata, odosobnienia, zauroczenia, walki, podstępu i pewnie wielu jeszcze kwestii.

   Lubię tę język (świetne tłumaczenie Marty Szafrańskiej Brandt), lubię ten klimat, nastrój, tworzony przez Bolaño. Lubię tę, lubię poprzednie jego książki. Mam też nadzieję, że uda mi się przeczytać inne tytuły.

   A dzieci pewnie już śpią. Jutro znów dostaną swoje dwie godziny na wizytę w tajemniczym, magicznym, wirtualnym świecie. Obawiam się tylko, że ilość tych godzin będzie się wydłużać. Oby tylko nie stracili kiedyś kontaktu z rzeczywistością, o ile ta rzeczywistość nie okaże się z czasem być… wirtualną.

Ray

 

METRYCZKA:

Autor: Roberto Bolaño

Tytuł: Trzecia Rzesza

Państwo: Chile

Tłumaczenie: Marta Szafrańska-Brandt

Wydawnictwo: Muza

Miejsce wydania: Warszawa

Rok wydania: 2011

Stron: 322

 

Recenzja, w trochę innej wersji, ukazała się na blogu raymundus.pl w dniu 16.01.2014 r.