Stefan Kisielewski – Romans zimowy

   Był znakomitym kompozytorem, był świetnym pisarzem, ale najbardziej pamiętany jest z ciętego języka. O tym, że był znakomitym prześmiewcą wszystkiego i wszystkich wiedzą zapewne wszyscy. Przy czym, chociaż czasem nie brakowało w jego wypowiedziach i wulgaryzmów, to jednak takiej klasy w ironii i cynizmie trudno dzisiaj szukać. Niestety…

   Ja od czasu do czasu sięgam do prozy pana Stefana Kisielewskiego, bo lubię jego sposób pisania, ale też właśnie dla tego wyjątkowego języka, dla tych niezwykle ostrych, zdecydowanych sądów, dla bezceremonialnej krytyki wszelkich absurdów, wśród których przyszło mu żyć. A które, jak widzimy codziennie, tak naprawdę wcale się nie zmieniły, Zmieniają się twarze i układy, absurdy mają się w najlepsze.

   Ostatnio sięgnąłem po „romans”. Książka nosi tytuł „Romans zimowy”, przy czym o samym romansie głównego bohatera książki przeczytamy zaledwie kilka kartek. Cała reszta, tej mającej pod dwieście stron, pisanej maczkiem książki jest… o romansie Polski z komunizmem na przykładzie bliskiego mi z racji zamieszkania Ursusa, a dokładniej słynnych zakładów produkujących traktory.

   Na tych dwustu stronach autor wylicza z wyjątkową precyzją wszystkie bolączki, wszystkie głupoty, jakie stworzył „system”, a dokładniej działający w nim, tworzący go ludzie. Niemal na każdej stronie książki autor wykazuje, że taki układ, taki system nie miał szans przetrwać. Dziwił się przy okazji, że jeszcze w ogóle trwa, że cokolwiek się w nim dzieje, że coś się produkuje, że ludzie jeszcze w nim funkcjonują. Bo tak naprawdę już dawno nie powinni. Nie wiedział wtedy jeszcze autor książki (pierwszy raz książka została wydana pod pseudonimem – Tomasz Staliński – przez Instytut Literacki w 1972 roku, jej wznowienie, wydane już w Polsce ukazało się chyba dopiero w 1989 roku!), że w tym systemie przyjdzie mu żyć właściwie do końca życia.

   Każde kolejne wręcz zdanie pokazuje, jak straszni ludzi tworzyli straszny system, jak system ten pozbywał się tych, którzy próbowali coś w nim zmienić (książka kończy się czystkami w 1968 roku), zmuszał do bierności (i/lub cwaniactwa), do myślowego (i nie tylko myślowego) marazmu. Na każdej niemal stronie autor wylicza absurd za absurdem, które stały się domeną rządzących tak tych na samej górze, jak i tych w zakładach pracy. Pokazuje głupotę, bierność, permanentny „niedasizm”. Widać, że ten stan rzeczy go bardzo, ale to bardzo boli. Próbuję tą książką krzyczeć, mając jednocześnie świadomość, że ten głos zniknie, jak setki i tysiące innych, których system się skutecznie pozbywa, by dalej promować nijakość, miałkość, miernotę. Nie ważne kim jesteś, ważne czy dasz się wciągnąć w stworzony przez nas wir absurdów, w nasze kolesiostwo, przyłączysz się do chóru sławicieli naszych jedynych i niepowtarzalnych działań.

  Czy coś się zmieniło? Nazwy się zmieniło, zasady pozostają te same…

   A romans okazuje się, jak wiele romansów, ważny przez chwilę, ale bez znaczenia dla całości życia, niewielki ma na nie wpływ. Historia takich romansów nie zauważa, gdy jej koła mielą z ważniejszych powodów.

   Nie czyta się tej książki łatwo, nie da się jej czytać z doskoku, nie sposób przy niej wypocząć. Wbrew tytułowi, to poważne, trudne dzieło, i nie z racji języka, ale tego, o czym autor pisze. Z tej racji, że pisze o ludziach, dla których nie liczą się inni, którzy w imię swoich partykularnych interesów są gotowi zniszczyć wszystko i wszystkich. O ludziach bez klasy, bez honoru, bez… człowieczeństwa.

Ray

METRYCZKA
Autor: Stefan Kisielewski (Tomasz Staliński)
Tytuł: Romans zimowy
Państwo: Polska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Polskie
Miejsce wydania: Warszawa
Rok wydania: 1989
Stron: 210