101 SOUTH – No U Turn (AOR Heaven, 2009)

01. When You’re In Love
02. All In The Game
03. Lonely Heart
04. What Are You Gonna Do Anyway
05. End Of The Game
06. From What You Know Now
07. Yesterday Is Gone
08. Take Me Home
09. Don’t Tell Me It’s Over
10. Blue Skies

SKŁAD:
Gregory Lynn Hall (wokal)
Roger Scott Craig (klawisze, wokal)

Billy Liesegang (gitara)
Ian Bairnson (gitara)
Michael Turner (gitara)
David Pasillas (gitara)
Jimmy Turner (bas)
Hans Geiger (perkusja)
Alan Kroll (saksofon)
Chris Thompson (chóki)
Scott Cupp (chórki)

   Czasami każdy (chyba) człowiek potrzebuje chwili wytchnienia, chwili spokoju. Ja również. Mało tego, z wiekiem zauważam, że coraz częściej dochodzi do sytuacji, że gdy mam ochotę posłuchać wieczorem jakiejś muzyki, to wybieram raczej dźwięki delikatniejsze, spokojniejsze. Metal w dzień i owszem, ale wieczór przeznaczony jest już na muzykę zdecydowanie innego rodzaju.

   W poszukiwaniu takich spokojniejszych, ale jednak ocierających się o rock albumów, trafiłem na płytę grupy 101 South. Nie jest to zespół bynajmniej nowy. A wręcz przeciwnie, bowiem początki tej grupy, a właściwie projektu muzycznego sięgają aż roku 1999! Tak, aż tak dawno powstał pomysł stworzenia tego specyficznego tworu, który tworzyli muzycy sesyjni z Los Angeles, a który za cel obrał sobie stworzenie miłej, łagodnej muzyki, która przypaść może do gustu właściwie wszystkim, ceniącym sobie dobre, melodyjne, znakomicie zagrane kawałki, nadające się zarówno do auta, do czytania wieczorem fotelu, jak i do… tańca. Nie da się ukryć, że zespół potrafi tworzyć utwory wyjątkowo zachęcające do lekkiego przestępowania z nogi na nogę w bardzo bliskim zbliżeniu…

   To, że tak dobrze wychodzi grupie taka twórczość nie ma się co dziwić, albowiem jej trzon tworzą dwaj muzycy, działający od wielu już lat na muzycznej scenie – znakomity klawiszowiec Roger Scott Craig (znany głównie z udziału w Harlan Cage), któremu towarzyszy nieprzeciętny i co najważniejsze charakterystyczny wokalista Gregory Lynn Hall. To właśnie ta dwójka muzyków decyduje o wyjątkowości tego projektu.

   Muzykę zespołu można nazywać, jak się komu podoba: AOR-em, soft rockiem, melodic rockiem, ja sam nie zaprzątam sobie tym głowy, ważniejsze jest to, że dostajemy dziesięć bardzo zbliżonych do siebie stylistycznie (to może być jedyny zarzut wobec tej płyty) piosenek, ładnych, melodyjnych, czasami bardziej „pościelówkowych”, czasami bardziej rockowych (ale bez przesady) utworów mówiących głównie – co oczywiste – o miłości.
Nie ma tu żadnych udziwnień, nie ma rozbudowanych aranżacji, szaleństw i przerostu techniki nad muzyką. Jest dziesięć spokojnych kawałków z ciekawymi podkładami klawiszowymi, niewybijającą się gitarą (jedynym chyba utworem, w którym pojawia się więcej tego instrumentu jest utwór „Yesterday Is Gone”) i uładzoną sekcją rytmiczną. Naprawdę ciężko jest wyróżnić jakiś utwór (czasem niestety też odróżnić jeden od drugiego…), albowiem prawie wszystkie utrzymane są w tych samych tempach, tempach zachowaniem tego samego schematu aranżacyjnego. Uwagę na pewno zwróci utwór „Take Me Home” i niekoniecznie z powodu melodii, ale tego, że jest nagrany z użyciem gitary akustycznej…

   Płytę na pewno można polecić miłośnikom takiego spokojnego, delikatnego grania, ocierającego się o dokonania Foreigner („When You’re In Love”), a czasami (tu uwaga – naszego rodzimego Iluzjon („From What You Know Now”), specyficzną lepką chrypką Gregory może czasami kojarzyć się nawet z …Richardem Marxem.

   Album może nie wybitny, ale dobry, solidny i na sto procent nadający się na gwiazdkowy prezent dla dziewczyny. A jest szansa, że po którymś słuchaniu i „twardziele” z czasem docenią taką muzykę. A tak na marginesie szkoda, że zespół nie pokusił się o bardziej kiczowatą, „dziewczyńską” okładkę 😉

Ray

Recenzja ukazała się na stronie Metal Mundus w dniu 28.11.2009