Andrzej GRABOWSKI – Pechy i peszki (Polskie Radio, 2019)

01. Kwestia miesiąca
02. Nie przez próg
03. Kary kor
04. Rozsypana sól
05. Kominiarz
06. Kwiat paproci
07. Lustereczka
08. Piątek, 13-stego
09. Podkowa
10. Gwiazda

Skład:
Andrzej Grabowski – śpiew
Tomasz Sierajewski – muzyka
Sławomir Młynarczyk – słowa

   Pan Andrzej Grabowski ma trochę szczęścia, ale też i pecha. Ma szczęście, że jego żywiołowy, oryginalny sposób gry aktorskiej trafił na podatny grunt, trafił w gust licznych reżyserów, którzy przydzielali mu zwykle bardzo charakterystyczne role. Ale też, zwłaszcza z powodu jednej roli, ma pecha, bo we wszystkim, co robi doszukujemy się elementów granej przez niego jednej, specyficznej postaci. Oczywiście mam na myśli Ferdka Kiepskiego. Czy ta rola jest szczęściem, czy też przekleństwem aktora, trzeba by zapytać jego samego, nie da się jednak ukryć, że już na zawsze będzie z nią kojarzony.

   O ile wszyscy bardzo dobrze wiemy, jak pan Andrzej gra, o tyle tylko nieliczni mogli się dotychczas dowiedzieć, jak śpiewa. Sam twierdzi, że nie potrafi tego robić, a jeśli już musi śpiewać, to musi i robi to w ramach określonych przedstawień teatralnych. Bycie solistą – wokalistą raczej go nie interesowało. Ale zainteresowało pana Tomasza Sierajewskiego, który zauważył, że pan Andrzej śpiewać potrafi, mało tego, robi to całkiem dobrze i – to ważne – podobnie, jak w przypadku aktorstwa, w tym wypadku też robi to w swój specyficzny sposób. Jak to się stało, że panu Tomaszowi udało się namówić aktora do zaśpiewania na płycie trudno powiedzieć. Wiadomo, że nie było to łatwe, ale udało się dzięki uporowi i wytrwałości pomysłodawcy. Pan Andrzej nie tylko nie bardzo miał ochotę na taką zabawę, ale jego kalendarz wypełniony jest po brzegi, więc ciężko było znaleźć czas na zabawę ze śpiewem.

   Na szczęście udało się nagrać album, który trafił do sprzedaży w marcu 2019 roku. Zacząłem pisać od pecha oczywiście celowo, bowiem właściwie cały album w warstwie tekstowej poświęcony jest peszkom, bo – jak zaznaczył pan Grabowski – nie pechom, ale mniejszym pechom, czyli peszkom właśnie (pan Jan podobno nie miał nic przeciwko…). Żeby słuchać albumu z radością i przyjemnością, trzeba przede wszystkim zaaprobować pewną konwencję, wymyśloną przez pana Tomasza, zaakceptować zarówno muzykę, jak i teksty, napisane z lekkim przymrużeniem oka przez pana Sławomira Młynarczyka. Dzięki sprawnie skomponowanej i właściwie dobranej do słów muzyce, płyty słucha się bardzo miło w domu, ale świetnie te utwory zabrzmią zarówno na “normalnym” koncercie, a pan Andrzej mógłby je wykorzystać również w ramach swoich występów kabaretowych.

   Nie chciałbym nadawać tym piosenkom jakiejś nadmiernej jakości, doszukiwać się drugiego i trzeciego dna. Myślę, że i autorom projektu też wcale na tym nie zależało. Wydaje mi się, że płyta miała być rodzajem przerwy, lekkiego skoku w bok od stałej pracy pana Andrzeja. Wręcz rodzajem złapania oddechu, może zabawą. Ale zabawą zrobioną bardzo dobrze, w pełni profesjonalny sposób. Teksty sa raczej proste i jednoznaczne, ale też układają się w pewien stały zestaw naszych fobii, stereotypów, zabobonów, które jakże często utrudniają nam życie. Śmiejąc się z bohatera poszczególnych piosenek, może czasem warto spojrzeć i na siebie, nasze własne, najprzeróżniejsze sposoby walki z “zapeszeniem”. Sam też stosuję pukanie w niemalowane…

   Za to szczególną uwagę chciałbym zwrócić na ostatni utwór na płycie. Zarówno ze względu na jego treść, jak i sposób wykonania tej piosenki. To nie jest utwór żartobliwy, to piosenka – prośba o spokojne, szczęśliwe życie. Piosenka kierowana do gwiazdy (gwiazdki z nieba), ale można ją spokojnie potraktować jak rodzaj prośby – modlitwy, kierowanej do Boga. Nie wiem, czy taki cel przyświecał twórcom piosenki, ale taka interpretacja jest – jak widać – możliwa… I do tego jak świetnie ten utwór został zaśpiewany przez pana Andrzeja. To piosenka utrzymana trochę w klimacie rosyjskich pieśniarzy (Okudżawa, Wysocki) i nie ukrywam, że widziałbym cały album z takimi pieśniami, i takimi ich interpretacjami, wykonanymi przez pana Andrzeja Grabowskiego. I choćby dla tego utworu warto mieć tę płytę!

Ray