LORIEN – Sny moje (wydawnictwo własne, 2018)

01. I Don’t
02. Mów do mnie
03. Miasto tonie
04. Porzucone
05. Faith-healer
06. Ciało na pół
07. Nieważne
08. 45
09. Sny moje
10. Stop wojnie

Skład:
Inga Habiba – śpiew
Piotr Kazała – gitara
Rafał Głogowski – perkusja
Dariusz Goc – bas
Krzysztof Szmytke – lira korbowa, skrzypce

   Po zobaczeniu koncertu zespołu, a później jeszcze po wysłuchaniu singla „Ciało na pół” z wielką niecierpliwością czekałem na zapowiadany duży album zespołu LORIEN. Kiedy się wreszcie ukazał, musiałem jeszcze odczekać swoje, aż do mnie dotrze. I wreszcie jest. Album od paru dni kręci się moim odtwarzaczu, wprawiając mnie w wyjątkowy nastrój. Bo to bardzo specyficzna płyta. Płyta, którą najprościej można opisać wykorzystując określenie zaczerpnięte z literatury, a mianowicie „realizm magiczny”.

   Te dwa słowa, połączone w celu określenia pewnego nurtu w literaturze iberoamerykańskiej, najlepiej oddają zawartość nowego albumu Lorien. Magia to muzyka. Magiczność i nadprzyrodzoność zawarta jest w muzyce grupy, muzyce niezwykle klimatycznej, pięknej, delikatnej. Utwory są tak skonstruowane, że nie „wpychają się na siłę”, nie atakują uszu, lecz delikatnie wsączają w uszy, włączają się w krwiobieg i „zaczarowują” całe ciało. Delikatne wyważone aranżacje, delikatne i rozsądnie podane partie każdego instrumentu tworzą muzykę bardzo zwiewną, ulotną, magiczną właśnie. Muzykę bardzo plastyczną, która pozwoli każdemu słuchaczowi na rozwinięcie pokładów własnej wyobraźni. Inga wspomniała mi, że cieszy się bardzo, że instrumentarium zespołu powiększyło się o lirę korbową. I w pełni zgadzam się z nią. Ten instrument tworzy znakomite tło dla innych instrumentów (przy czym nie tylko tło, vide „Sny moje”), nadaje muzyce specyficznego kolorytu.

   Gdybyśmy pozostali tylko przy muzyce, byłoby niezwykle miło, ale – jak to w życiu – nie może być za pięknie. Bo w to ciepło, w to piękno, w ten magiczny nastrój, w ten miód lejący się na uszy nasze wlewana jest łyżka dziegciu, w ten piękny magiczny nastrój wkracza nasza rzeczywistość. A ona – i owszem – bywa ładna i miła. Ale tylko bywa, bo nie ma dnia, nie ma właściwie chwili, by nas bezpośrednio, albo tylko nasze uszy i oczy nie atakowały jakieś nieprzyjemne dźwięki i przerażające obrazki, abyśmy nie dowiadywali się, jak to kolejny człowiek kolejnym ludziom zrobił „coś”, i to zazwyczaj coś mało miłego. O tej właśnie rzeczywistości śpiewa Inga. I bolą te teksty bardzo, i wwiercają się pod skórę i też docierają do naszego krwiobiegu. A tam mieszają się wspólnie, to piękno muzyki i ta rzeczywistość w tekstach. I krążą, i pobudzają, raz otwierają oczy na piękno, raz je zamykają, by nie widzieć zła. Raz zamykają oczy, by pozwolić na głębszą kontemplację muzyki, innym razem otwierają szeroko oczy na zło wszelakie, które do nas dociera, a w które uwierzyć wręcz trudno.

   Zawartość tekstowo-muzyczną pogłębia jeszcze warstwa graficzna, którą też można interpretować na wiele sposobów. Ale to już zostawię wszystkim szczęśliwym nabywcom płyty. Mam nadzieje, że będzie ich dużo, bo naprawdę warto tej płyty posłuchać.

Ray