RAINY DAY – Wykute w deszczu (Sigi Records, 2018)

01. Listopadowy dzień
02. Nie zakopuj
03. Nie będę płakał
04. Niepewny
05. Facebóg
06. POM
07. Erotoman
08. Gorzko słodki
09. Manufaktura
10. Stygmaty
11. Ojcze

Skład:
Wojtek Kubicki – wokal, gitara
Michał Kochański – gitara
Damian Pietrasik – klawisze
Amadeusz Krebs – perkusja
Błażej Chochorowski – bas
gościnnie:
Grzegorz Wasilewski – gitara
Jan WIerzbicki – bas
Jakub Kubicki, Artur Stodolny, Paula Sza – chórki

   Muszę przyznać, że dość dawno nie słyszałem takiej grzecznej muzyki, takiego ciekawego, bardzo miłego połączenia gitarowego rocka z elementami… śpiewanej poezji. I chociaż twórca tego dzieła, czyli Wojtek Kubicki poezji bynajmniej nie śpiewa, to sposób, w jaki śpiewa oraz teksty, jakimi zapełnił swoje piosenki przywodzi na myśl taką formę uprawiania muzyki. Bo wokalista został obdarzony niezwykle ciepłym, ujmującym, delikatnym, miękkim głosem, stworzonym do śpiewania takich właśnie delikatnych piosenek. Cieszy zatem, że nie próbuje robić z siebie rockmana, nie próbuje zmuszać swoich strun głosowych do przesadnego wysiłku, tylko cieszy nasze uszy swym aksamitnym głosem…

   „Wykute w deszczu” to opowieść o miłości. Zarówno o miłości szczęśliwej, jak i tej nie do końca udanej. To zbiór opowieści o związkach damsko – męskich, które przeżywają swoje wzloty i upadki, raz wznoszą ku niebu, innym razem zakopują głęboko w ziemi (i jeszcze przykrywają kamieniem…). To opowieść o miłosnych zmaganiach, jakie dotyczą każdego z nas na różnych etapach naszego życia. Bo miłość to coś najpiękniejszego, co nas spotyka, ale też miłość staje się czasami naszą największą udręką. A autor tekstów opisuje te zmagania z wielkim znawstwem, ale też ze sporym dystansem, czasami wręcz sobie pozwala na lekki dowcip. Ale miłością nie obdarzy tylko i wyłącznie naszą dziewczynę/ żonę, chłopaka/ męża, ale obdarzamy nią również nasze rodzeństwo, naszych rodziców i dziadków. To inny rodzaj miłości, ale równie ważny dla naszego życia. Dlatego I takiej miłości należy pisać, zwłaszcza wtedy, kiedy już nie da się jej przekazać prosto w oczy (“Ojcze”).

   Większość utworów to po prostu dobrze zrobione, miłe dla ucha piosenki, których można słuchać o każdej porze dnia i nocy. To piosenki z ciekawymi liniami melodycznymi, które bardzo szybko i chętnie zaczynamy nucić już podczas pierwszego słuchania płyty. Spora ich część utrzymana jest w średnich tempach, zagrana delikatnie, zatem niezwykle łatwo wyłapiemy ciekawe zagrywki gitarzysty, wyłapiemy ładne partie klawiszy, które czasami pozwalają sobie na lekkie wyskoki do przodu (“Niepewny”), bez problem usłyszymy, jak sprawnie kontrolę nad całością sprawuje sekcja rytmiczna. Ale poza tymi spokojniejszymi numerami pojawiają się prawdziwe koncertowe numery, jak “Nie zakopuj”, “Gorzko słodki”, czy kojarzący mi się trochę z Różami Europy numer “Erotoman” (podobne skojarzenia przywodzi też lekko “mglisty” numer “Stygmaty”). Ale muszę też wspomnieć, że zespół potrafi dołożyć też trochę ostrości do swoich kompozycji, o czym świadczą m.in. takie numery, jak “Facebóg”, wręcz metalizujący kawałek “Manufaktura”.

   Ta płyta to tak naprawdę gotowy materiał do zagrania koncertu. Zespół nie musiałby pracować nad żadną specjalną setlistą. Wystarczy, że zajrzy do książeczki, by przypomnieć sobie kolejność poszczególnych utworów. Bo jest w tym zestawie dramaturgia, jest radość i smutek, jest energia I melancholia. Bo ta płyta to po prostu dobre, miłe gitarowe granie.

Ray