SUPERHUMAN LIKE BRANDO – SHLB (Nextpop, 2018)

01. Noce bez snu
02. Taksówkarz
03. Ocalony
04. Najlepszy człowiek
05. Chmury
06. Miłość
07. Deszcz
08. W stronę słońca
09. Duch
10. California
11. Staszek’s Song

Skład:
Dawid Karpiuk – wokal, gitara
Łukasz Moskal – perkusja
Wojtek Traczyk – bas

   Podobno muzyka gitarowa powoli traci swoją dobrą pozycję na rzecz szeroko rozumianej elektroniki. Młodzi ludzie przestali cenić umiejętności manualne muzyków na rzecz możliwości technologicznych. Trochę to przerażające, przynajmniej dla takich ludzi, jak ja, dla których dobre rockowe, gitarowe granie było chlebem powszednim, było czymś, co wyznaczało ramy rocka, czyli najlepszej, najpopularniejszej odmiany muzyki od lat 60. po 90. ubiegłego wieku.

   Na szczęście nie wszyscy muzycy poddają się biegowi cywilizacji i w dalszym ciągu uważają, że dobre gitarowe granie ma jeszcze sens. Nie oznacza to bynajmniej cofania się do lat już odległych, unikania nowinek technicznych. Takie działanie byłoby bezsensowne. Ale właściwe wykorzystanie współczesnych możliwości do – powiedzmy – klasycznego grania, to coś jak najbardziej właściwego.

   Dobrym przykładem takiego nowoczesnego, a jednocześnie bardzo staroświeckiego grania jest muzyka zespołu SHLB. Zespół zrobił rzecz, jakiej się nie spodziewałem, bo nie tylko wydał płytę z gitarową muzyką, ale na tym krążku udowodnił, że można zagrać kawałki czerpiące swoje inspiracje z różnych stylów muzycznych, które odpowiednio zaaranżowane i odpowiednio ułożone na płycie nie tylko się nie wykluczają, ale tworzą bardzo zwarty, sprawnie funkcjonujący organizm. Trudno mi nawet wyobrazić sobie ten krążek z innym zestawem kawałków.

   W opisie współczesnej miejskiej rzeczywistości, w której miłość śpi z nienawiścią, praworządność z jej zaprzeczeniem, marzenia idealisty z brukiem ulicy muzycy wykorzystali pełną gamę stylów muzycznych – od mocnego rocka, przez blues rocka, po delikatne, sięgające popu balladki. Ale to wszystko zostało zrobione z prawdziwym jajem, z rockowym pazurem (czasem pazurkiem), prosto i na surowo. Oczywiście można odnaleźć w muzyce grupy wpływy innych wykonawców, ale dla mnie takie poszukiwania, w tym akurat wypadku nie mają sensu, bo ten konglomerat różnych stylów, melodii, różnych nastrojów jest właśnie perfekcyjnym przełożeniem na warstwę muzyczną opisu konglomeratu ludzi i zdarzeń, do jakich dochodzi w mieście. To konglomerat nieba z piekłem, a – jak wiadomo – jedno nie jest w stanie istnieć bez drugiego.

   Zespół tworzą muzycy znani ze współpracy z innymi wykonawcami. Grali tam różną muzykę, a tu wnieśli swoje doświadczenia, wymieszali pomysły i sprokurowali kapitalny album, którego słucha się z wielką radochą. Przy czym, każde kolejne słuchanie tę radochę znacznie powiększa. Dla mnie rewelacja.

Ray