VÖÖDÖÖ – Ashes (Indie Recordings, 2018)

01. Ashes
02. Lay Me To Rest
03. The Secret
04. Dots
05. Shine On
06. Broken Cage
07. Let It Burn
08. King and Clown
09. The Rope

Skład:
Gøran Stavang Skage – wokal
Sveinung Fossan Bukve – gitara
Stian Brungot – bas
Giuliano Antonio LoMonaco – perkusja

   Wiele jest kapel, które grają muzykę z pogranicza rocka, hard rocka, a nawet metalu. Bardzo ciężko jest czasami zakwalifikować dany zespół do określonego stylu, a nam piszącym takie szufladkowanie zdecydowanie pomaga. Ale cóż, podejmując wyzwanie, zaczynając pisać o muzyce, czasem trzeba się zmierzyć z takimi na przykład problemami, jakich dostarcza nam krążek zespołu VÖÖDÖÖ. I nie chodzi tu o kwestię dobrej, czy złej muzyki, ale właśnie umiejscowienia jej w określonych ramach, a w naszym przypadku – umieszczenia recenzji na określonej stronie. Po wielu chwilach zastanawiania, postanowiłem zamieścić recenzję tego krążka jednak na stronie ArtMundus, uznając, że rocka w tej muzyce jest więcej niż hard rocka.

   Zespół VÖÖDÖÖ założony został przez czterech młodych ludzi w mieście Bergen w Norwegii, a omawiany krążek jest ich debiutanckim wydawnictwem. Jeśli jednak komuś debiut kojarzy się z czymś nie do końca jeszcze pewnym, nie do końca ukształtowanym, nie do końca zgranym, to w tym wypadku o czymś takim nie ma mowy. Grupa gra i brzmi jak by miała na swoim koncie setki koncertów i kilka nagranych albumów. Wszystko jest dograne, dopracowane, dopieszczone, po prostu perfekcyjne. Z jednej zatem strony mamy do czynienia z produktem ze wszech miar doskonałym, co dobrze świadczy zarówno o muzykach, jak i wytwórni, z drugiej zaś brakuje w tym trochę luzu, młodzieńczej energii, tej „niedoskonałości”, która dodaje charakteru zespołom i ich muzyce.

   W tym wypadku wszystko jest zrobione „pod sznurek”, co powoduje, że zespół może spokojnie ustawić się w kolejce kapel, które mają szansę odnieść komercyjny sukces. A Norwegowie naprawdę taką szansę mają, bowiem albumu słucha się bardzo dobrze, a jego produkcja powoduje, że może spodobać się bardzo szerokiemu gronu odbiorców. Od tych lubiącego mocniejszego rocka, w którym odnajdą nawet elementy zaczerpnięte z klasycznego hard rocka („Ashes”, „Shine On”, „Let It Burn” z mocnymi klawiszami!), przez klasyczne rockowe numery, jak „The Secret”, „King and Clown”, czy „Lay Me To Rest”, po balladowe „Broken Cage” (z „niszczącą” lekko delikatność piosenki charczącą gitarą) i akustyczną „The Rope”.

   Większość utworów utrzymana jest w średnich tempach, budowana na… partii basu (bardzo wyrazisty, zdecydowanie ciągnący kilka numerów), któremu towarzyszą momentami wręcz „progujące”: perkusja i gitara. Chociaż muzyka grupy przy pierwszym słuchaniu płyty kojarzy się z prostymi rytmami i melodiami, to jednak perkusista potrafi znakomicie wychodzić poza schemat, bawiąc się w fajne udziwnienia rytmu. To samo zresztą robi gitara pana Bukve, który owszem, gdy trzeba, zasadzi jakiegoś przewodniego riffa, ale większość czasu jednak uruchamia delikatne, intrygujące dźwięki. I wreszcie wokalista – Gøran Stavang Skage może śpiewać rocka, może hard rocka, dałby sobie radę i w kapelach metalowych. Bo głos ma świetny, operuje nim znakomicie. Jest mocny, męski, momentami ciut charczący, momentami wzbijający się dość znacznie w górę skali.

   Jestem pewien, że właściwie pokierowana, grupa może znaleźć się na szczycie. Utwory spokojnie mogą zagościć na lista przebojów rockowych stacji. Zespół przyciągnie na swoje koncerty bardzo szerokie grono fanów płci obojga, bo i ładnie grają, i na ich wygląd też narzekać nie można. To po prostu gotowy produkt do wzięcia…

Ray