Ars Sacra El Greca – obowiązkowa „pielgrzymka” do Siedlec

   Jak skusić człowieka, który nie znosi podróżować, a lubi bezpośredni kontakt z dziełami sztuki? Oczywiście przygotować coś, czego nigdzie w takim akurat zestawieniu nie da się zobaczyć. Chociaż szykowałem się od dawna, by obejrzeć „naszego jedynego” el Greca, to jednak dopiero dołożenie do naszego kilku „obcych” spowodowało, że zagościłem w ostatnią sobotę (20.10.2018) w Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach.

   To właśnie w tym muzeum została zorganizowana niezwykle skromna wystawa, zatytułowana „Ars Sacra el Greca”. Słowo „skromna” odnosi się tylko do ilości obrazów, ale ich jakość i wyjątkowość nie ma nic wspólnego ze skromnością. To dzieła znakomite i wyjątkowe, dzieła, które znamy z reprodukcji, dzieła, które zasadniczo nie różnią się niczym od innych dzieł tego twórcy, a jednak przy bezpośrednim z nimi kontakcie zyskują na wielkości, znaczeniu, zupełnie inaczej oddziałują na oglądającego.

   Ja od lat jestem pod wielkim wrażeniem twórczości słynnego „hiszpańskiego” Greka, a jego prace niezmiennie działają na moją wyobraźnię. Poruszają mnie zarówno same przedstawione na nich postacie, ale też niezwykłe, pełne ekspresji tła. Jakże trudno uwierzyć, że takie obrazy powstały w XVI wieku i to w tak specyficznym kraju, jakim była ówczesna Hiszpania. Owszem, nie ma w nich nic, co by zakłócało panujący światopogląd, co mogłoby bulwersować, wykraczać poza dozwolone ramy, albowiem tematyka tych obrazów jest ściśle związana z katolicką religią. Jest jak najbardziej prawomyślna. Ale już sam sposób przedstawiania treści, technika, jaką posługiwał się el Greco zdecydowanie wykracza poza ówczesny świat. Manierystyczne, wydłużone postacie lub tylko części ich ciała, niezwykłe ich uczłowieczenie, a wreszcie wspomniane tła to coś niezwykle oryginalnego, wyjątkowego i poruszającego, coś, co odżyło dopiero w XX wieku…

   Do przepięknego pod każdym względem obrazu ze świętym Franciszkiem, który za chwilę otrzyma stygmaty widać zarówno świętego, jak i – a właściwie – przede wszystkim człowieka. Prawdziwego, silnego mężczyznę, stojącego twardo na ziemi, związanego z tą ziemią i jej płodami, ale też niezwykle wrażliwego i uduchowionego. Jakże rzadko udaje się tak właśnie uchwycić postać. Postać już (prawie) nie z tego świata, a jednocześnie naturalną, tak niezwykle, zwyczajnie ludzką.

   Żeby unaocznić nam wyraźnie różnice między dziełem, które wyszło spod ręki samego mistrza, a pracą z jego „szkoły”, kustosz muzeum powiesiła obok siebie dwa obrazy ukazujące tego samego świętego, w podobnej pozie. I różnice są wręcz kolosalne, nie tyko w kwestiach technicznych, ale wręcz w całej aurze, jaką tworzy oryginalny obraz.

   Podobnie zresztą zestawiono inne obrazy. Tym razem już wszystkie wyszły spod ręki El Greca, ale i tu widać wyraźne różnice. Najbardziej widoczne jest to w przypadku obrazu z ukrzyżowanym Jezusem. Na jednym z nich, postać ukrzyżowanego jest (w miarę) proporcjonalna, „normalna”, trochę „uładzona”. Na drugim zaś, w którym za część tła służy widok Toledo to już zupełnie inny obraz. Niezwykle żywy, do głębi poruszający. Na nim Jezus jest już ujęty w owej manierystycznej formie, poskręcany, wydłużony, ale przez to jeszcze bardziej ukazujący zarówno ból, jakiego doznawał przed śmiercią, jak i czysto ludzki rodzaj niespełnienia, że go nie zrozumiano, odrzucono jego naukę, a wreszcie skazano na śmierć. Bolesny, poruszający, niezwykły to obraz. To obraz, który może powodować nawrócenie, to obraz, który wzbudza niepokój, wręcz drażni i boli, że ta nauka, że ta śmierć wciąż do nas nie dociera, albo jest wykorzystywana do niekoniecznie właściwych celów…

   Inną parę stanowią dwa obrazy umieszczone po dwóch stronach wejścia do drugiego pomieszczenia. To święty Franciszek z bratem Leonem. Obydwa wspaniałe, ale też z wyraźnymi różnicami.

   I wreszcie siódmy obraz to „Święta Weronika z chustą”. Chociaż najbardziej w oczy rzuca się oczywiście pierwszoplanowa twarz Chrystusa odbita na chuście, to jednak nie ta twarz wzbudza zwiększone bicie serca. Chrystus bowiem jest namalowany trochę „sztucznie”, ikonicznie, bez uwzględnienia faktury, ruchu trzymanej w rękach Weroniki chusty. Ale już twarz Weroniki jest wręcz żywa, piękna, poruszona, zdziwiona, wzruszona i jakże poruszająca. To jest właśnie wyraz wielkości mistrza.

**********
   Same obrazy przenoszą w nas zupełnie inny świat, świat piękna, w świat idei. Niestety, żeby do niego dotrzeć trzeba zmierzyć się z ziemską rzeczywistością. A ta – jak wiadomo – do najbardziej udanych nie należy. Muszę zatem wytknąć kilka kwestii, które wpłynęły zarówno na mój odbiór dzieł El Greca, ale też licznych osób, które trafiły w to miejsce tego samego dnia i o tej samej porze, co ja.

   Muzeum mieści się w budynku usytuowanym prawie naprzeciwko katedry, zatem trafić jest do niego dość łatwo. Niestety gorzej jest już w środku. Ze względu na ukształtowanie pomieszczeń (był to prawdopodobnie zwykły budynek mieszkalny) jest w nim dość ciasno. Po wejściu na piętro, gdzie znajdują się muzealne sale, trafiamy do malutkiego przedsionka, gdzie – przy większej liczbie osób – ciężko jest nawet zdjąć płaszcz. Później zostajemy „zmuszeni” do pozostawienia toreb. I to nie w jakichś szafkach, ale trzeba je położyć lub powiesić na nielicznych wieszakach. Oczywiście musi to wzbudzać zrozumiałe protesty, albowiem chodzenie z dowodami, portmonetkami i innymi ważnymi elementami wyposażenia torebek (np. chusteczkami) nie należy do przyjemnych. Samo zaś zostawianie dokumentów lub pieniędzy w torebce jest dość ryzykowne. Nawet w sytuacji gdy miły pan strażnik chciałby wszystkiego dopilnować, to przy sporym tłoku nie ma na to żadnych szans.

   Warunki lokalowe spowodowały też, że obrazy zostały umieszczone w dwóch malutkich pokoikach. Z jednej strony ten wręcz intymny kontakt z nimi jest czymś cudownym, z drugiej zaś, w momencie, gdy do pomieszczeń wejdzie spora grupa ludzi, to nie tylko nic się nie da zobaczyć, ale i oddychać ciężko. Do tego kontemplacja obrazów przerywana jest stukaniem strażnika na zewnątrz pomieszczeń do strażnika w środku, żeby otworzył drzwi i wpuścił kolejnych oglądających. Ponieważ udało nam się trafić tuż przed południem, gdy w salkach wystawowych były zaledwie cztery osoby, mogliśmy spokojnie obejrzeć wszystkie obrazy, albowiem po paru minutach zrobiło się tak gęsto, że musieliśmy opuścić wystawę.

   I jeszcze jedna drobna uwaga. Zwiedzający dzielą się zwykle na takich, którzy chcą zobaczyć tylko i wyłącznie określoną wystawę i takich, którzy przy okazji chcą zobaczyć wystawę stałą. Ja zdecydowanie należę do tych drugich. Zatem po wyjściu z sali obrazami El Greca zrobiłem dwa kroki w kierunku następnych pokoików z wystawą stałą, gdy zza kraty usłyszałem: „ale tam nie wolno wejść, żeby obejrzeć tę wystawę trzeba kupić dodatkowy bilet”. Od razu powiem, że cała wystawa zajmuje około siedmiu niewielkich pomieszczeń. Czy nie byłoby zatem wskazane, żeby wejście do niej było jednoznaczne z kupieniem biletu na wystawę czasową. Zwłaszcza, że bilet na El Greca kosztuje 20 PLN. To dość sporo. Okazuje się, że trzeba dołożyć jeszcze 12 PLN. Niby nie dużo, ale całościowo robi się całkiem sporo. Trochę szkoda, bo takie zagranie, chyba nikomu dobrze nie służy. Sporo osób rezygnuje z zobaczenia stałej wystawy. Zwłaszcza, że zakup biletu na nią też wcale do łatwych nie należy, albowiem bilety sprzedaje pani kustosz, która jednocześnie oprowadza po obydwu wystawach. Robi się zatem spory chaos.

   Wreszcie ostatnia szpilka. Czy nam się to podoba, czy nie, tak zwana cywilizacja się zmienia i rozwija, bez względu na to, czy jej kierunek nam odpowiada. Każdego dnia trafiają do nas nowe gadżety, które można wykorzystać w różnych życiowych sytuacjach. Jednym z nich jest oczywiście telefon komórkowy, który może posłużyć jako aparat fotograficzny. A jeśli się ma aparat, to zupełnie naturalne jest, że człowiek chce sobie zachować pewne obrazy, które to mają do siebie, że lubią uciekać z pamięci. Wszyscy, którzy chodzą do galerii zdają sobie sprawę, że nie powinno się robić zdjęć z użyciem lampy błyskowej, ale już samo robienie fotek raczej zbiorom w żaden sposób szkodzić nie powinno. Niestety są tacy osobnicy, którym i to przeszkadza. Co ciekawe, duże, europejskie galerie w większości przypadków nie mają z tym problemów, a tymczasem maluteńka galeria w Siedlcach… ma. Zastanawiam się, co stoi za taką decyzją. Dyrekcja wstydzi się, że ma marne zbiory, a może ma takie znakomitości, że w obawie przed ewentualnymi kradzieżami nie chce, by powielano ich obraz w wirtualnym świecie… W tym wypadku, akurat ani jedno, ani drugie. Wystawa jest malutka, ale całkiem ciekawa, widać, że w jej przygotowanie włożono sporo wysiłku, że została dopracowana.

   Muszę się też przyznać, że uwielbiam takie kameralne miejsca. Nawet jeśli nie w nich nadzwyczajnych dzieł sztuki, to jest specyficzna atmosfera. Poza tym, kto powiedział, że tylko duże nazwiska się liczą, że tylko dzieła powstałe przez wybitne jednostki mogą poruszyć człowieka?!

   Ponieważ dzieła znane może „podejrzeć” necie, a tych innych, jak chociażby w większości bezimiennych obrazów wiszących na ścianach siedleckiego muzeum, raczej nigdzie nie zobaczymy, nie „powtórzymy” ich sobie, tym bardziej chciałoby się je zachować w pamięci aparatu, bo oczy nie są w stanie wszystkiego zapamiętać…

**********
   Chociaż wystawa chyba trochę przerosła organizatora, to jednak trzeba ją zobaczyć. Koniecznie zobaczyć, bo bezpośredniego kontaktu z dziełami El Greca nie zastąpią żadne reprodukcje ani ekran monitora.
Poza tym, wszyscy zwiedzający będą mieli możliwość zobaczenia urokliwych Siedlec w jesiennej aurze.

Ray