Co po Cybisie? – wystawa w Zachęcie

   Co po Cybisie? Cóż, same dobre rzeczy! Nie wierzycie, idźcie      sprawdzić do Zachęty!

   Jeśli ktoś czytał moje wpisy, które pojawiały się kiedyś na blogu, dobrze wie, że często narzekałem na to, co wystawiane było w Zachęcie. Bardzo lubię to miejsce dla samego miejsca, ale większość wystaw zupełnie do mnie nie trafiała. Oczywiście zawsze można było powiedzieć, że się nie znam. I tak też zresztą sobie mówiłem. Jednak od pewnego czasu znaczna ilość wystaw, które są pokazywane w Zachęcie mówiąc banalnym językiem, bardzo mi się podoba.

   Podobnie jest w przypadku tej wystawy, która potrwa niestety tylko do końca tego tygodnia. A powinna zdecydowanie dłużej, żeby jeszcze większa liczba zwiedzających miała okazję ją zobaczyć. Ja w każdym razie gorąco do tego namawiam.

   Wystawa zatytułowana „Co po Cybisie?” przedstawia prace zdobywców Nagrody imienia Jana Cybisa. Od razu powiem, że już same nazwiska powodują, że chce się ją zobaczyć. Bo owe laury zdobywali twórcy, którzy – gdy patrzymy na nich z dzisiejszej perspektywy – nosili naprawdę znane i istotne dla polskiej sztuki współczesnej nazwiska. Ale też nie o same nazwiska chodzi, a o to, co mieli do pokazania, co mieli do powiedzenia, nie tylko zresztą polskiemu miłośnikowi sztuki. A śmiem twierdzić, że całkiem dużo i na bardzo wysokim poziomie.

   Wystawa jest dość duża, jest zatem w czym „wybierać”. Jestem pewien, że każdy znajdzie coś dla siebie, bo przedstawicieli wszelakich „izmów” też tu nie brakuje. I bez względu na to, czy wyruszymy, zaproponowaną przez kuratorów drogą „problemową” (bo tak pogrupowane zostały pracy), czy też będziemy polegać tylko na własnej percepcji, na wyłapywaniu tego, co nas przyciągnie, ważne jest jedno, te prace działają na oglądającego!

   Można wymieniać ich bardzo wiele, ja oczywiście skupię się na tych, które odpowiadają mojemu gustowi, które najbardziej na mnie oddziałują. Już w pierwszej sali mój wzrok przyciągnęła praca Jerzego Tchórzewskiego. „Gorący świat” to jakże prosta z pozoru praca, z rozlewającymi się na siebie farbami, ale efekt jest piorunujący. Zawsze mi się bardzo podobały specyficzne, tajemnicze, lekko futurystyczne prace Erny Rosenstein, których też kilka tu znajdziemy (m.in. „Zmierzch obrazu”, „Miejsce niewymierne”), od lat też niezmiennie poruszają mnie abstrakcyjne prace Rajmunda Ziemskiego. Chociaż miałem okazję widzieć ich już sporo i w różnych miejscach, ich siła oddziaływania nie ulega zmianie (tu możemy zobaczyć „Pejzaże”).

   Od zawsze zastanawia mnie też, co takiego jest w tych „siermiężnych” wręcz pracach Józefa Czapskiego, że tak silnie przyciągają. Czy te proste, mocne, ekspresyjne „maźnięcia” farbą, czy też specyficzny klimat tych niedopowiedzianych obrazów? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale jego obrazy oglądać bardzo lubię („W kawiarni”, „Wystawa” – szkic do obrazu). Podobnie jest z Janem Dobkowskim i jego „cycatymi obrazami”. To oczywiście moje określenie, a nie zaczerpnięte z podręczników historii sztuki. Być może innym miłośnikom jego twórczości, te prace kojarzą się z czym innym, np. kwiatami. Mnie kojarzą się z tym, z czym mi się kojarzą. Chociaż powielają pewien schemat, to jednak ich siła, w tym nieposkromiona siła erotyczna jest przeogromna („Euforia”, „Przedłużenie lata”, „Wszechbędąca”).

   Nie będę też oryginalny, jeśli napiszę, że oglądanie prac Jerzego Nowosielskiego jest dla mnie zawsze wielkim przeżyciem. Ileż treści, znaczeń, rzeczywistości i nadrzeczywistości, ascetyzmu i erotyki można zawsze znaleźć w tych tak delikatnych, tak minimalistycznych pracach („Tajemnica narzeczonych”, „Ulice”, „Murzynka na plaży”). Podobnie reaguję na zupełnie odmienne prace polskiego realisty Łukasza Korolkiewicza. Nie umiem wytłumaczyć sobie, co w nich takiego jest, że nie tylko są łatwo „wyłapywalne” spośród prac innych artystów, ale też – mimo ich pewnej fotograficzności – mają w sobie jakąś magię („Dom”, „Cytrynek”). Nie potrafię też spokojnie przejść obok prac Jana Lebensteina, chociaż najczęściej mnie przerażają, to jednak trudno oderwać od nich wzrok („Sąd apelacyjny”).

   Nieodmiennie poruszają mnie prace Marii Wollenberg-Kluzy („Pod presją”), świetne są „balonowe” prace Eugeniusza Geno-Małkowskiego, ciężko nie ulec tajemnicy zawartej w obrazach Jana Dziędziora („Martwa natura”) i nie przerazić się widokami zawartymi na płótnach Jacka Sienickiego („Mięso”), lub nie dać się zauroczyć pejzażom Barbary Jonscher („Krajobraz Narew”, „Krajobraz ze światłem”) oraz dostać zawrotów głowy od op-artu Wojciecha Fangora

   A to nie wszyscy, bo zobaczyć można prace Jana Berdyszaka, Ryszarda Winiarskiego, Jarosława Modzelewskiego, Andrzeja Dłużniewskiego, Romana Owidzkiego, Leona Tarasewicza (tym razem instalacja świetlna), Henryka Błachnio, Tadeusza Dominika (praca bez tytułu – tkanina żakardowa z aplikacjami), Roberta Maciejuka, Pawła Susida, Ryszarda Grzyba, Zbigniewa Makowskiego, Krzysztofa Buckiego, Jacka Wałtosia, Marka Sobczyka, Jerzego Panka, Jadwigi Maziarskiej, Stanisława Fijałkowskiego, Kazimierza Ostrowskiego, Jerzego Kałuckiego, Leona Michalskiego, Jacka Sempolińskiego, Witolda Damasiewicz, Aleksandry Jachtomy, Jadwigi Sawickiej, Stefana Gierowskiego, Jerzego Mierzejewskiego, Roberta Maciejuka, Grzegorza Sztwierni, Krzysztofa Buckiego.

   Czasu już bardzo mało, zatem sugeruję, by sobotę lub niedzielę spędzić w Zachęcie. Naprawdę nie będzie to czas stracony!

Ray