Karol Radziszewski – Potęga sekretów

   Jedną z nielicznych wystaw, które postanowiłem zobaczyć na początku bieżącego roku, była wystawa prac Karola Radziszewskiego w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Nie byłem w tym miejscu bardzo długo, chociaż samo miejsce uważam za jedno z najciekawszych w tym mieście. Ma swój niepowtarzalny urok, tyle tylko, że większość prezentowanych w zamku wystaw zupełnie do mnie nie trafia. W poprzednich latach bywałem tu bardzo często, starałem się jak mogłem zrozumieć, przeżyć doświadczyć prezentowane tu wystawy, ale zazwyczaj wychodziłem zawiedziony, skołowany, czasami nawet zdenerwowany, bardzo często z pytaniami, które najczęściej brzmiały: jak to w ogóle możliwe, co ze mną lub światem jest nie tak itd. itp.

   Ale przypominajki o tej wystawie stale stawały przed moimi oczami, dlatego w końcu się przemogłem i dotarłem do CSW. I właściwie nie pierwszy już raz mógłbym zakończyć tę moją nieprawomyślną i wyrażającą tylko i wyłącznie mój brak wiedzy, doświadczenia i wrażliwości recenzję, cytowanymi trochę wyżej pytaniami. Bo to kolejna wystawa, której promocji nie do końca rozumiem, bowiem dla mnie jest to wystawa, która owszem, jako element prezentacji (by nie powiedzieć promocji) pewnego spojrzenia na świat, wynikającego z określonych preferencji seksualnych ma jak najbardziej istotne znaczenie, o tyle brakuje mi w niej tego, co w moim (zaznaczam, moim) rozumieniu jest sztuką. Z tego sporego dość grona wytworów rąk ludzkich, bardzo ciężko mi było wybrać coś, co mnie poruszało, co wywoływało jakieś emocje, co udowadniało mi, że jest sztuką, że ma w sobie jakiś artyzm, a nie jest tylko czymś, czemu dopisano określoną ideologię.

Karol Radziszewski – Ewa „Harda” Hołuszko

   To wystawa nie tyle ze sztuką, ile wystawa przeciwko określonym, praktykowanym i popularyzowanym obecnie ideologiom. To przeciwstawienie jednej sztuczności i nijakości sztuczności i nijakości drugiej strony. Można oczywiście uznać, że w obecnie, gdy zamyka się usta i muzea, gdy prowadzi się walkę z wszystkim, co nie pasuje wizji sztuki preferowanej przez władzę (dobrze znamy z historii takie próby narzucania określonej wizji sztuki), taka wystawa jest szpilą wbijaną w samozadowolonych z siebie samowładców, jest pokazaniem, że się nie damy, że jeszcze istniejemy, my inni, ci, którzy chcą się przeciwstawić walcowi wyrównującymi wszystko według jednego wzorca. I w takim wypadku jestem jak najbardziej za, bo sztuka nie powinna się ni kulom, ni władzom kłaniać. Dlatego cieszę, że są jeszcze odważni, którzy nie boją się powiedzie nie urawniłowce i nijakości. I tylko… i tylko w tym sprzeciwie brakuje mi trochę właśnie tego, co nazywam (przypominam, na mój własny użytek) sztuką. Mało tego, boję się trochę, że brak wyrazistych dzieł sztuki, bez względu na to, jaką ideologię, kierunek, podejście, czy jakkolwiek to zwał, reprezentują, brak prawdziwie dobrych, poruszających prac, które w jakimś drobnym chociaż stopniu można nazwać dziełami sztuki, może nie tyle być przeciwwagą wobec narzucanej odgórnie pseudo sztuce, ale może stanowić asumpt dla gierojów „nowego , lepszego państwa” do dalszego rugowania z naszej przestrzeni wszelkich, niezgodnych z panującym trendem prób wyrażania siebie poprzez sztukę. Bo według mnie walczyć z nijakością winniśmy prezentując jakość, jakość, której nigdy nie osiągną rzeczy (bo przecież nie dzieła), które za sztukę uznaje władza.

Karol Radziszewski – Hiacynt

   A mnie właśnie tej siły wynikającej z jakości prac brakuje na tej wystawie. Ponieważ uważam, że każdy człowiek, bez względu na jego preferencje seksualne, ma prawo żyć na tej ziemi, ponieważ uważam, że sprawa naszej alkowy, to tylko i wyłącznie nasza sprawa, nie jestem zwolennikiem żadnej ze stron, które według mnie, zdecydowanie na siłą chcą wykazać, że mają rację, że obie nie tyle popadają w histerię, ile celowo nakręcają się poprzez organizowanie imprez, które z założenia mają spowodować określoną reakcję drugiej strony. Ale nie o tym miałem pisać… Tutaj chciałbym tylko zaznaczyć, że jeśli ktoś chce w swoich pracach ukazywać swoje preferencje seksualne, chce udowodnić, że z taki, a nie innym podejściem do seksu musiały się zmierzyć rzeszy ludzi, to bardzo dobrze. Ma do tego prawo, Ale wszystko zależy od formy, od sposobu prezentacji, od dobrego smaku, talentu umiejętności.

   Karol Radziszewski ma talent i wyobraźnię, ma techniczną zdolność wykonywania prac artystycznych, tyle tylko, że na tej wystawie za duży (według mnie) nacisk postawił – być może sam artysta, być może kuratorzy wystawy), na ową walkę o prawa gejów, zamiast na sztukę, na stworzenie takich dzieł, które niosłyby w sobie ładunek walki o wspomniane prawa, a jednocześnie by poruszały estetycznie.

Karol Radziszewski – Poczet

   Chociaż wiele jest na wystawie prac, to ciężko znaleźć takie, które (przynajmniej mnie) w jakikolwiek sposób poruszyły. Chyba najciekawszą pracą okazała się ta najbardziej nawiązująca do klasyki, do historii. To seria „poczet”, umieszczona wzorem zamków i pałaców, tuż pod sufitem galeria władców i ludzi kultury, którzy byli gejami i lesbijkami. Te namalowane prostymi kreskami, pomalowane w wyraziste kolory specyficzne portrety pokazują, że wśród znanych, często uwielbianych przez nas, wybitnych jednostek byli tacy, którzy preferowali przedstawicieli własnej płci. Mamy tam o królów, i pisarzy i poetów, ludzi z przeszłości i wciąż działających. I chyba ta strona, związana trochę z historią, trochę z narodem i państwem polskim jest tak naprawdę najważniejszym przesłaniem tej wystawy. Bowiem pokazuje i udowadnia, że aby być dobrym człowiekiem, być prawdziwym patriotą, wcale nie trzeba być wyznawcą jednej ideologii, nie trzeba być białym zdrowym, narodowo-katolickim osiłkiem. Że można być kobietą żyjącą z inną kobietą (jak Konopnicka), że można tworzyć zręby podziemnej Solidarności, jak Ewa „Harda” Hołuszko.

Karol Radziszewski – Invisible Belarussian Queer History

   Poza tym jest trochę o publikacja i kasetach wideo, działalności Queer Archives Institute, obiekty dokumentujące queerowe wydarzenia artystyczne w prywatnych przestrzeniach Ryszarda Kisiela, pioniera kultury gejowskiej w Polsce, mamy próbę rozwikłania zagadki, „Czy Taras Szewczenko był gejem?”, parę zdjęć Wolganga Tillmansa (Społeczność LGBT w Sankt Petersburgu), ciekawą, trochę przerażającą, ale też dowcipną pracę „Invisible Belarussian Queer History” (szare lub czarne kadry), mamy wreszcie pokój, w którym zaprezentowane zostały prace różnych artystów, poświęcone pamięci Wojciecha Skrodzkiego, krytyka sztuki, który pod koniec życia ujawnił swoją seksualną orientację (przyznaję, że w tym czerwonym pokoju, znalazły się prace, które warto zobaczyć, jak chociażby intrygujące „Chusty” Ewy Kuryluk).

   Jest zatem na wystawie trochę prac, które intrygują, jest trochę ciekawych pomysłów, trochę złości, trochę dowcipu, trochę historii rozumianej szeroko, i historii poszczególnych ludzi. Jest treść, którą warto pokazać, trochę zabrakło mi formy.

   A tak swoją drogą, ciekaw jestem, czy tego typu wystawa pojawi się w najbliższym czasie, gdy stery zamku przejęła „dobra zmiana”…

Ray