Mistrzowie pastelu. Od Marteau do Witkacego

Muzeum Narodowe, Warszawa (28.10.2015)

   Pastel to dziwna technika, rzadko używana, bo nietrwała, bo źle się kojarzy, bo jakaś taka nijaka i do tego, żeby z niech korzystać, trzeba jednak umieć rysować. No, chyba, że jest się dzieckiem, wtedy nie trzeba umieć, wtedy się samo rysuje.

   Muzeum Narodowe w Warszawie otworzyło w środę nową wystawę czasową, wystawę, która – mam nadzieję – przyciągnie ogromną rzeszę ludzi spragnionych piękna. Bo to bardzo piękna wystawa, prezentująca bardzo piękne rysunki. Właśnie pastelami. Jak przypomniała podczas wernisażu, pani minister kultury Małgorzata Omilanowska, wystawa jest wyjątkowa, bo prezentowane na niej prace – z powodu ich nietrwałości, delikatności, podatności na uszkodzenia oraz problemów z ich rekonstrukcją – bardzo rzadko są wystawiane. A tym razem będę udostępnione publiczności aż do końca stycznia. Zatem czasu niby sporo, ale raczej nie należy odkładać wizyty w MF na sam koniec. Zwłaszcza, że jedna wizyta w muzeum nie wystarczy. Nie da się nasycić oczu za jednym razem.

   Prace zachwycają pod każdym właściwie względem, jakością wykonania, doborem kolorów, rozpiętością tematyczną. Bo znajdziemy tam fantastyczne portrety (od XVIII po XX wiek), różne sceny rodzajowe, fantastyczne krajobrazy, ale też np. serię pasteli wykonanych przez Leona Wyczółkowskiego, będących swoistym katalogiem skarbów wawelskiej katedry. Oczywiście podobają się (bo inaczej być nie może) wszystkie prace, ale najwięcej wrażeń pozostawiają prace trzech mistrzów. Różnią się od siebie, ale przede wszystkim różnią się od prac innych artystów. Mam na myśli wspomnianego już twórcę, czyli Leona Wyczółkowskiego, którego autoportret znalazł się zresztą na plakacie promującym wystawę. Wyczół (o czym możemy przeczytać na ścianie muzeum – przy okazji zachęcam do czytania opisów!), stworzył wręcz fabrykę produkującą prace techniką pasteli. Podobnie zresztą fabrycznie wręcz portrety produkowała słynna Firma Portretowa Witkacego. Jego prace od zawsze zachwycają, nie inaczej jest i na tej wystawie. I wreszcie Stanisław Wyspiański. Jego słynne zawijasy i dzieciaki od zawsze wzbudzały zachwyt i wzruszenie. To trójka najbardziej znana, ale wiele innych nazwisk też zapewne poruszy niejednego oglądającego swoimi pracami. Bo nie da się nie docenić prac Wacława Borowskiego, Kazimierza Mordasewicza, Kazimierza Stabrowskiego, czy mojego ulubionego Władysława Ślewińskiego. Nie da się wymienić wszystkich autorów, bo jest bardzo wielu, a samych prac jest dobrze ponad dwieście. Nie mogę jednak nie zaznaczyć, że poza bardzo licznym gronem polskich artystów, w zbiorach MF znalazły się również prace tak znanych światowych artystów, jak Millet, de Chavannes, czy Liebermann.

   Niezwykłe, ciepłe, kolorowe, nastrojowe obrazy poruszają do głębi. A że czasami zbliżają się do granicy kiczu (zwłaszcza landszafciki), wcale nie umniejsza to ich wartości. Zresztą (tu znów powtórzę słowa pani minister) „zbliżają się do granicy kiczu, ale jej nie przekraczają”. I to święta prawda.

Ray