Stanisław Wyspiański – Skarby ze Lwowa

   We wpisie na blogu, związanym częściowo z tą wystawą, wylałem swoje żale, natomiast tutaj chciałbym się skupić na samej wystawie. A to miła wystawa, jak miła jest każda wystawa, na której możemy podziwiać pracę artysty, którego cenimy, którego dzieła działają na nas w określony sposób, dając nam chęć nie tylko do poznawania innych jego dzieł, do pogłębiania pasji zgłębiania wiedzy o sztuce, ale po prostu do życia.

   Wystawa „Skarby ze Lwowa” jest uzupełnieniem dużej wystawy, poświęconej życiu i twórczości Stanisława Wyspiańskiego. Jest do niej dodatkiem, dopełnieniem, jest kolejną zachętą, by szukać dzieł mistrza w każdym możliwym miejscu, bo każdy, najdrobniejszy nawet rysunek Wyspiańskiego jest w stanie wzbogacić zbiory każdego muzeum, czy galerii. Ja jestem zauroczony jego pracami od pierwszego razu, gdy miałem okazję je poznać. Jeśli mnie pamięć nie myli pierwsze obrazki, które widziałem były bardzo malutkie, bo były pocztowymi znaczkami. Już wtedy zwróciły moją uwagę niesamowite kreski, kolorystyka, ale też tematyka obrazów. Później oczywiście miałem okazję podziwiać już oryginały, które wywoływały jeszcze większe wrażenie.

   Dlatego ucieszyłem się, że trafiła mi się okazja zobaczenia kolejnej porcji prac artysty, które znalazły się w kolekcji Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki im. B.G. Woźnickiego, a wystawione zostały w Muzeum Narodowym w Krakowie. Nie ma tych prac za wiele, ale to bynajmniej nie umniejsza jej ważności, wręcz przeciwnie, zachęca, żeby zobaczyć to, czego na co dzień nie jesteśmy w stanie zobaczyć w naszych muzeach.

   Zdecydowaną większość prezentowanych prac stanowią oczywiście szkice i różne studia rysunkowe. Dobrze wiadomo, że Wyspiański szkicował niemal bez przerwy i cieszyć się tylko należy z tego, że nie wyrzucał, nie niszczył tych szkiców. Bo przecież zdecydowaną ich część trudniej nazwać szkicem, łatwiej samodzielnym dziełem. A tych dzieł – szkiców lwowska galeria ma całkiem sporo, bo aż 64. Moją szczególną uwagę przyciągnęły karykatury historyczne (1900), ale znajdziemy tu też interesujące rysunki z 1890 roku, w tym z pobytu Wyspiańskiego w podróży po Europie i w wojsku, prace nad dekoracją do krakowskiego kościoła mariackiego (również 1890) i szkice paryskie z 1891 roku.

   Nie da się nie zauroczyć tak samą kreską, jak i dostojnym pięknem, czy ogromem przeżyć zawartych w twarzach szkicowanych postaci, bez względu na to, czy to są dzieci, czy dorośli. Jakże dorośle wygląda Erna Brühl, jak delikatnie „Chłopiec w kapeluszu”, na jak piękną kobietę musiała wyrosnąć Antosia, czego musiał doświadczyć zasmucony i zamyślony chłopiec. Te rysunki niezwykle mocno pobudzają wyobraźnię, zmuszają do zastanowienia się nad portretowanymi, jak się czuli, kim byli w czasie, gdy byli rysowani, co się później z nimi stało.

   Wspomniałem o karykaturach, bo chociaż zdarzało się je robić Wyspiańskiemu, to jednak raczej się… zdarzały. Dlatego trudno nie dostrzec (nie pierwszy przecież raz), jak znakomitą wyobraźnię miał artysta, by uchwycić w karykaturze to, co mu było wiadome o danej osobie. Karykatura kieruje się swoistymi prawami, ale dla Wyspiańskiego i one nie stanowiły żadnych tajemnic. Franciszek I wyszedł mu znakomicie…

   Kolekcję szkiców wzbogacają cztery pastele z lat 1893-94. To „Portret dwóch dziewczynek” i „Studium głowy chłopca” (jak można było dowiedzieć się na wystawie, prace te zostały podarowane lwowskiej galerii przez Bolesława Orzechowicza z Kalnikowa w 1905 roku), trzeci „Portret dziewczynki z kwiatem rumianku” ofiarowany został przez Michała Toepfera w 1907 roku, natomiast czwarty pastel „Dama w liliowej sukni” zakupiło Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Wilnie.

   O pastelach można by zapewne mówić godzinami, piszą na ten temat znawcy tematu. Ja mogę je tylko podziwiać i o tym podziwie wspominać na tych łamach. Wyspiański osiągnął w tej sztuce niebywałe mistrzostwo. I każdy, najdrobniejszy nawet obrazek wykonany jego ręką jest prawdziwym arcydziełem. Ja mogę stać przed nimi i kontemplować je całymi godzinami. Podziwiam zarówno samą technikę, ale też zwyczajnie przeżywam te obrazy, mam wrażenie, że nie tylko widzę te postaci, ale mam możliwość porozmawiania z nimi.

   Każdy z nas ma prawo przeżywać swoje spotkanie z twórczością Wyspiańskiego na swój sposób. Mnie za każdym razem przenosi w czasie, wprawia w niezwykły nastrój nostalgii i melancholii, przywraca porządek rzeczy, pozytywnie nastraja i – mimo wszystko – każe wierzyć w ludzi.

Ray

01.02.2020, Muzeum Narodowe w Krakowie