Zbigniew LIBERA – To nie moja wina, że otarła się o mnie ta rzeźba

Królikarnia, Warszawa (18.02.2016)

   Rzadko czytam coś o wystawach, na które idę, albowiem lubię być zaskakiwany. Nawet jeśli jest to zaskoczenie negatywne. Ostatnio wybrałem się na wystawę do Królikarni, wiedząc tylko tyle, że ma to być wystawa Zbigniewa Libery. Ponieważ nie jestem wielkim admiratorem twórczości tego artysty, liczyłem się z tym, że kolejny już raz wyjdę zły, że tylko zmarnowałem czas.

   Kiedy jednak wszedłem do jednego z moich ulubionych miejsc w Warszawie, przeżyłem szok, albowiem już w pierwszej sali poznałem rzeźby, które znam (oczywiście nie wszystkie, zresztą część z nich jest wystawiana po raz pierwszy). I wcale nie były to rzeźby pana Libery. Albowiem okazało się, że nie była to wystawa prac tego artysty, ale prac innych artystów, którzy – w różnym stopniu – wpłynęli na jego działalność artystyczną. Artysta miał tylko jedno ograniczenie, musiał wybrać kilkadziesiąt prac z licznego zboru rzeźb, będących w kolekcji Muzeum im. Xawerego Dunikowskiego.

   A ponieważ jest w czym wybierać (udowodniła to m.in. wystawa Skontrum w 2011 r.), zatem ktokolwiek by się podjął takiego wyzwania, nie byłby w stanie dokonać wyborów złych. A wybór pana Libery jest fantastyczny. Albowiem ukazuje cały przekrój prac, jakie tworzone były głównie przez polskich artystów od końca XIX wieku (jedna praca) po współczesność. Różne są zatem style, różne materiały, różna podbudowa ideologiczna. Są prace bardzo klasyczne i modernistyczne, abstrakcyjne i socrealistyczne. Jest wszystkiego po trochu, a jednocześnie tworzą pewną domkniętą całość.

   Ja nie potrafię przejść obojętnie obok „płonącej” pracy „Żagiew” Haliny Szapocznikow, czy jednego z licznych aktów Katarzyny Kobro, zaskoczyły mnie siłą swojego oddziaływania, układający się w swastykę „Atleta” Albina Marii Bończy-Bonieckiego i niesamowity „Wikliniarz” Theodore’a Roszaka. Zapewne wybrałbym inną pracę Marii Papy-Rostowskiej, ale to że znalazła się chociaż jej jedna praca, bardzo mnie ucieszyło.

   Poza doborem rzeźb, artysta przygotował plansze – kolaże, na których „opowiedział” historyjki związane z wybranymi rzeźbami. Prace te są wspaniałym uzupełnieniem prezentowanych rzeźb. Tylko trzeba je dokładnie obejrzeć, dokładnie przeczytać. Powiem szczerze, że wystawa złożona wyłącznie tylko z tych kolaży byłaby jedną z ciekawszych prac pana Libery. Polecam historię o pracy Leopolda Lewickiego (oryginał jest na wystawie) schowanej w szafie Tadeusza Brzozowskiego, o Henryku Wicińskim i klanie Jaremów, czy „rodzinie” Henryka Stażewskiego.

   Zachęcam do odwiedzenia Królikarni. To już kolejna bardzo udana wystawa w tym miejscu. Krótka, ale treściwa. Warta nawet kilkukrotnego obejrzenia. Ja byłem na niej dwa razy, a chętnie bym ją zobaczył raz jeszcze.

Ray

Recenzja ukazała się w dniu 18.02.2016