Killing Joke i Grave Pleasures w Progresji

KILLING JOKE, Grave Pleasures – 19.06.2017, Progresja, Warszawa

   Jak ktoś urodził się tak dawno, jak ja, nawet gdyby nie chciał, to i tak musiał się zetknąć z muzyką KILLING JOKE. Nie twierdzę oczywiście, że muzyka okupowała kiedykolwiek rozgłośnie radiowe, bo byłoby to nieprawdą, natomiast nie da się ukryć, że pewne utwory tego zespołu , czasem z udziałem, a czasem też bez udziału świadomości, zadomawiały się w głowach. Bo któż nie słyszał takich utworów, jak „Eighties”, „The Wait”, czy „Requiem” lub „Love Like Blood”.

   Właściwie od samego początku swojej działalności, ten wyjątkowy kwartet nie potrafił trzymać się sztywno jednego stylu muzycznego, krążąc wytrwale pomiędzy rockiem i cold wavem, industrialem i punkiem. Mieszał to wytrwale, wraz z każdą kolejną płytą zaskakując słuchaczy. Ta przewidywalna nieprzewidywalność zespołu zawsze mi odpowiadała, a ostatni „rammstainowski” album „Pylon” kolejny raz potwierdził, że w tworzeniu znakomitych kompozycji, w nadawaniu im różnorodnego sztafarzu, zespół jest niedościgniony.

   Z wielką radością udałem się zatem na koncert grupy do warszawskiej Progresji. Moja radość była wzmocniona faktem, że w tym wyjątkowym wydarzeniu mogłem uczestniczyć z synem, że on również może posłuchać na żywo muzyki, której ja miałem okazję słuchać, gdy też byłem jego wieku. Chociaż znaliśmy dokonania Killing Joke z płyt, to jednak na koncercie zabrzmiały one zupełnie inaczej, a połączone z oprawą świetlną, pogłosami, z przemowami wyjątkowego, charyzmatycznego Jaza Colemana nabrały zupełnie innego życia. To jest coś niesamowitego, że proste, oparte często na jednym riffie utwory, bez solówek, czy jakichkolwiek innych dodatków, mają w sobie tak niesamowitą moc, mają niepowtarzalną magię. A śpiewane przez będącego w znakomitej formie Jaza, zamieniają się w przepotężne, hymniczne wręcz songi, w których ogromną rolę odgrywają niezwykle poważne, poruszające istotne sprawy teksty.

   Mimo braku specjalnej scenografii, koncert Killing Joke to nie jest zwyczajny koncert, to widowisko. Widowisko, spektakl, rodzaj specyficznie pojmowanej mszy, której przewodzi, obdarzony hipnotyzującym wzrokiem, kaznodzieja, który przemawia, przekonuje, gdy trzeba – krzyczy. A zgromadzona publiczność ulega rodzajowi hipnozy, staje w miejscu i słucha, i nikt nie jest w stanie przerwać, zrobić kroku, odejść, aż on zezwoli, aż powie: koniec, możecie już iść…

   Jestem pewien, że wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem zarówno prezencji grupy, ale też doboru utworów. Bo panowie nie żałowali nam co ciekawszych kawałków ze swojej bogatej szkatuły. Nie zabrakło zatem wspomnianych już, starszych numerów, jak otwierającego koncert wielkiego hitu zespołu – „The Wait”, brawurowo wykonanego „Eighties”, „The Wait”, świetnego „Love Like Blood”, zagranego na bis „Requiem” lub ”Sun Goes Down”. Pomiędzy te starsze utwory wciśnięte zostały dwa kawałki z ostatniego krążka, które znakomicie współbrzmiały z tymi wcześniejszymi. Zespół zagrał zatem powalający swą siłą, otwierający ostatni album utwór „Autonomous Zone” i lekko przerażający utwór „I Am The Virus”.

   Ponieważ zacząłem od gwiazdy, na zakończenie tej relacji dodam tylko, że w roli supportu wystąpił fiński zespół GRAVE PLEASURE, który okazał się być kontynuacją dość popularnego zespołu Beastmilk. Zespół zmienił nazwę po opuszczeniu grupy przez kilku jej członków. Muzycznie GP też nie jest jednoznaczny, też łączy w sobie elektronikę, klimat, sposób śpiewu z okolic Depeche Mode w połączeniu z elementami rocka. Słuchało się tej muzyki bardzo dobrze. W każdym razie udało się zespołowi odpowiednio rozgrzać zgromadzoną w tym dniu publiczność.

   Podsumowanie będzie szybkie i proste – niesamowite to było widowisko. Takie koncerty zostają w pamięci na całe lata.

Ray

**********
KILLING JOKE – setlista:
The Wait
Autonomous Zone
Love Like Blood
Eighties
European Super State
Sun Goes Down
Wardance
I Am the Virus
Exorcism
Asteroid
Corporate Elect
Pssyche