Lao Che w 5 Stancji

   Zdarza się, że po wysłuchaniu jednej płyty, wrzucamy zespół do określonej szuflady. I sięgamy po jego muzykę tylko wtedy, gdy akurat nabierzemy ochoty na dany rodzaju muzyki, a właściwie na ściśle określoną płytę. Ja tak przyporządkowałem sobie przed laty grupę Lao Che. Pierwszą i ostatnią płytą tej grupy, jakiej słuchałem (zresztą, bardzo mi się podobała) było „Powstanie Warszawskie”. Przyporządkowałem ten zespół takiej, ściśle określonej muzyce i ściśle określonej kategorii tekstów. A to był oczywiście błąd. Bo przecież zespół nie przestał wydawać płyt, nie przestał się rozwijać, bo przecież nie mógł ciągle śpiewać na jeden temat. Słyszałem pojedyncze utwory z innych płyt, miałem okazję podziwiać zespół podczas jego koncertu w Ursusie (chyba w 2011 roku), ale i tak jakoś nie mogłem do siebie dopuścić, że grupa może śpiewać o czymś innym niż Powstanie.

   Aż wreszcie przyszła pora, by zmienić ten zdecydowanie zły pogląd. Okazja, by to zrobić pojawiła się 11 grudnia 2015 roku, skorzystałem z zaproszenia pani Elżbiety i udałem się na ostatni koncert w 2015 roku organizowany w ramach 5 Stancji w Arkadach Kubickiego. Dzięki czemu mogłem posłuchać i zobaczyć grupę Lao Che Anno Domini 2015. I okazało się, że pozostawienie zespołu trochę na boku było moim wielkim błędem, bo to, co robi zespół robi obecnie jest po prostu rewelacyjne. Zespół gra fantastycznego, niezwykle żywiołowego rocka, korzystając pełnymi garściami z innych stylów muzycznych i robiąc w ten sposób jedyną i niepowtarzalną mieszankę wybuchową.

   Jak się okazało, grupa ma ogromne grono wielbicieli, czego dowodem były wykupione bilety na ten warszawski koncert. Ale wcale się nie dziwię, bo energia, jaką wytwarza zespół, znakomite, urozmaicone utwory, ale przede wszystkim wpadające w ucho melodie powodują, że te mniej więcej półtorej godziny z Lao Che zleciały wręcz w mgnieniu oka. Zespół śpiewa o i o współczesności, i o miłości, i o uzależnieniach, po prostu o życiu. Przy czym same teksty i sposób ich interpretacji przez Spiętego jest jedyny w swoim rodzaju. Te teksty, podrasowane świetną muzyką, same się wręcz śpiewają. Dlatego trudno nazwać ten koncert koncertem jednego zespołu, to raczej koncert grupy z towarzyszeniem, liczącego kilka setek osób, chóru.

   Wszystko zaczęło się od „Bajki o Misiu (tom pierwszy)”, a potem poleciało jeszcze siedemnaście kawałków, a jeden lepszy od drugiego, a każdy wyjątkowy, a każdy tak naenergetyzowany, że dziwię się, że nie wysiadły bezpieczniki. A co jeszcze było? Wymienię wszystkie utwory, bo udało mi się odnaleźć pełną listę w internecie. Zatem: „Królowa” i przerażający „Zombi!”, „Z kamerą wśród buszujących w sieci” i „A chciałem sobie”, potem „Errata”, zapowiadający nowy album „Tu”, potem „Dżin”, „Jestem psem”, Mother” z repertuaru Danzig, „Wieki kryzys”, „Legenda o smoku”, topowa „Wojenka” i „Govindam”. Na bis jeden z moich ulubionych numerów, czyli „Dym”, „Bajka o Misiu (tom drugi)”, „Znajda” i „Chopacy”.

   Duże wrażenie, poza umiejętnościami technicznymi oraz wyjątkowo łatwym nawiązywaniem kontaktu z publicznością przez cały zespół, zrobiły na mnie światła. Mieniące się różnymi kolorami, też tworzące na ścianach i suficie najprzeróżniejsze kształty. Dodawało to bardzo dużo uroku, specyficznego klimatu śpiewanym i granym ze sceny utworom.

   Przyznaję zatem raz jeszcze, wielkim moim błędem było odłożenie na bok Lao Che, wielkim błędem. To naprawdę jeden z najciekawszych bandów w naszym kraju, o wyjątkowym potencjale. Zespół tworzący fantastyczną muzykę, z bardzo dobrymi tekstami, a na żywo po prostu nie do powstrzymania.

Ray

LAO CHE – koncert w ramach 5 Stancji – 11.12.2015, Arkady Kubickiego, Warszawa