Marek Piekarczyk w 5 Stancji

   Muzyką hard rockową i heavy metalową zaraziłem się we wczesnej młodości. Nie pamiętam już muzyka którego zespołu dotarła do mnie jako pierwsza. Czy to był Led Zeppelin, czy Black Sabbath, a może Iron Maiden. W każdym razie zacząłem w miarę moich możliwości szukać nagrań, potem słuchać wspaniałych audycji, jak Muzyka Młodych, Metalowe Tortury, oczywiście listy Przebojów Programu 3, Rozgłośni Harcerskiej i słynnych wieczorów z płytą kompaktową panów Brzezińskiego i Szachowskiego. O nagrania było ciężko, ale muzyka była w eterze, można było ją nagrywać na kaseciaka, można było się nią cieszyć i mimo braku internetu, było skąd czerpać informacje. Szkoda, że to się zmieniło…

   Piszę o początkach mojej fascynacji metalem, bo muszę wspomnieć o zespole, który od pierwszego usłyszanego przez mnie utworu stał się dla mnie jednym z najważniejszych – o polskim zespole TSA. To grupa, która swoimi utworami nie tylko dawała mi radość, ale też w znacznym stopniu wpływała na sposób postrzegania świata. Postaram się jeszcze kiedyś napisać o grupie i jego płytach, natomiast teraz wspominam o niej, ponieważ miałem okazję być na koncercie akustycznym wokalisty tej grupy, czyli Marka Piekarczyka.

   Pan Marek od wielu lat działa również poza zespołem, nagrywał z innymi grupami, grał w słynnym musicalu, występuje też solowo. Przed paru laty nagrał krążek, zatytułowany „Źródło”, na którym znalazły się utwory polskich piosenkarzy i grup, działających jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku. I właśnie materiał z tego krążka stał się podstawą koncertu, jaki odbył się w Arkadach Kubickiego, mieszczących się pod Zamkiem Królewskim w Warszawie. Koncert przyciągnął spore grono fanów, ale nie ma się co dziwić, bo pan Marek – niczym wino – nie tylko nie traci, ale zyskuje na wartości. Jego głos wciąż brzmi znakomicie, wciąż potrafi zaśpiewać ostro, metalowo, a jednocześnie zachwycić uszy delikatnymi frazami.

   Zanim poszedłem na koncert, miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu Marka Piekarczyka i Leszka Gnoińskiego w ramach przygotowanej przez nich książki „Zwierzenia kontestatora”. To wywiad – rzeka z artystą, wydany w ubiegłym roku. Napiszę o niej, jak skończę ją czytać. Spotkanie zamieniło się właściwie w monolog gaduły-Piekarczyka. Pan Marek, jak zwykle zawładnął publicznością, opowiedział o książce (o obowiązkowym wycinaniu niepoprawnych historyjek), pomyśle, jaki przyświecał mu, gdy został jurorem telewizyjnego programu, o płytach winylowych (a dokładniej o swego rodzaju oszustwie, czyli tworzeniu winyli z nagrań cyfrowych) i jeszcze wielu, wielu sprawach, ze szczególnym uwzględnieniem kobiet…

   Sam koncert rozpoczął się od występu zaproszonej przez gwiazdę wieczoru – pani Marzeny Ugornej, laureatki telewizyjnego konkursu, w którym Marek Piekarczyk jest jurorem, czyli The Voice Of Poland. Nie przepadam za konkursami, więc nie oglądam również i tego programu. Ale muszę przyznać, że pani Marzena zasługuje na poważną uwagę. I nie dziwię się, że artysta zaproponował jej rolę rozgrzewającej koncert. Obdarzona fantastycznymi możliwościami wokalnymi, zaśpiewała trzy utwory, w tym swoją, oryginalną wersję słynnego utworu Tadeusza Woźniaka, „Zegarmistrz światła” oraz jeden utwór Janis Joplin. I zrobiła to w tak perfekcyjny sposób, z tak niesamowitą mocą, energią i feelingiem, który nieodmiennie kojarzył się z amerykańską wokalistką. Znakomite to było interludium koncertu pana Marka. Trzeba będzie śledzić dalsze poczynania pani Marzeny, bo może stać się naszą odpowiedniczką np. Beth Heart.

   Jak wspomniałem wyżej, pan Marek skupił się na piosenkach z płyty „Źródło”, zaśpiewał m.in. „Wracajcie chłopcy na wieś”, „Na przekór”, „Nie widzę Ciebie w mych marzeniach”, „Testament” i być może jeszcze inne, ale już nie pamiętam. Zauroczony koncertem nie miałem ochoty notować, tylko bawiłem muzyką. Dużą – przynajmniej dla mnie – niespodzianką były liczne utwory pana Marka, których nie miałem okazji wcześniej usłyszeć. Przez lata skupiałem się na twórczości TSA, zupełnie zapominając o solowej działalności wokalisty. Należało się wszak domyśleć, że Piekarczyk pisze i komponuje piosenki. I dał tego dowód podczas tego koncertu. Pan Marek zaśpiewał kilka numerów, które powstały w dawnych, „pięknych” czasach, i które tamtych lat dotyczyły. Aczkolwiek kilka tekstów zupełnie nie straciło na aktualności. Nie zabrakło też piosenek o miłości, przyjaźni, zauroczeniu kobietami. Bo jak wspomina sam artysta, to one stanowią jego nieustającą inspirację.

   Muszę tu również dodać, że nie zabrakło utworów TSA, albowiem mogliśmy usłyszeć np. „Wielki cud” z repertuaru tego zespołu. To utwór, jak stwierdził artysta – który nie jest grywany na koncertach, bo członkowie TSA… nie lubią go grać. Cóż, powód dobry, jak każdy inny.

   Jeśli ktokolwiek był chociaż na jednym koncercie Piekarczyka, ten dobrze wie, że artysta potrafi nawiązać natychmiastowy kontakt z publicznością, wciągnąć ją do zabawy, do wspólnego śpiewania, racząc słuchających cała masą mniej lub bardziej śmiesznych dowcipów, zaczepek i historyjek. Dlatego też zawsze można się spodziewać znakomitej zabawy. Bo o znakomitym wykonaniu muzyki wspominać wszak już nie muszę.

   Dodam tylko, że panu Markowi towarzyszyli znakomici muzycy: Tadeusz Apryjas (gitara), Jacek Borowiecki (cajon), Jagoda Uniewicz (wiolonczela).

Ray

Marek Piekarczyk, Leszek Gnoiński – „Zwierzenia kontestatora” – spotkanie promocyjne w księgarni Matras/ Warszawa, 20.02.2015
Marek Piekarczyk Akustycznie – 5 Stancja/ Arkady Kubickiego/ Warszawa, 20.02.2015

Relacja ukazała się pierwotnie w dniu 19.03.2015