Nowe utwory z krajów Grupy Wyszehradzkiej, Sala Balowa Zamku Królewskiego, Warszawa

   Koncert przed oficjalnym otwarciem 60 Warszawskiej Jesieni.

   Czas biegnie nieubłaganie i w tym roku jeden z najciekawszych, najoryginalniejszych festiwali w tej części Europy, czyli Warszawska Jesień obchodzi swoje sześćdziesiąte urodziny. Festiwal pojawił się na mapie wydarzeń kulturalnych starego kontynentu w 1956 roku. Organizatorem przedsięwzięcia był (jest) Związek Kompozytorów Polskich, a za jego głównych inicjatorów uznaje się Tadeusza Bairda i Kazimierza Serockiego.

   Nie da się w paru słowach opisać znaczenia tego festiwalu, bo według mnie, jego wartość jest ponadczasowa i nie do przecenienia. Tu przecież pojawiały się – już zapewne liczone w tysiącach – nowe kompozycje, ogrom mniej lub bardziej znanych nazwisk kompozytorów i wykonawców. To był (i wciąż jest) festiwal, który pokazywał, że nawet przy ograniczonej wolności społeczno – politycznej, nie dało się wyrugować z umysłów i serc potrzeby tworzenia (ale i słuchania) kompozycji wychodzących poza utarte i/ lub dozwolone schematy.

   Zacząłem tę krótką relację od dość górnolotnych słów, ale w tym wypadku wydają mi się one jak najbardziej właściwe. Nie można przechodzić wobec takich wydarzeń, jak Warszawska Jesień obojętnie, nie można ich skwitować paroma zdawkowymi słowami. To dostojny już jubilat, godzien najwyższego uznania.

   Jeszcze przed oficjalnym otwarciem festiwalu, w Sali Balowej Zamku Królewskiego w Warszawie odbyło się „otwarcie otwarcia” w postaci koncertu zatytułowanego „Nowe utwory z krajów Grupy Wyszehradzkiej”. O ile do działalności politycznej państw skupionych w ramach tej grupy można by mieć pewne zastrzeżenia, to współpraca kulturalna między państwami wydaje się być na całkiem przyzwoitym poziomie (aczkolwiek i w tej sferze dałoby się jeszcze sporo zrobić). Przykładem owej współpracy był właśnie piątkowy koncert. Miał on znaczenie zarówno ze względu na możliwość pokazania wspomnianej współpracy między twórcami pochodzącymi z Czech, Polski, Słowacji i Węgier, ale przede wszystkim stworzył możliwość zaprezentowania nowych kompozycji młodych twórców. A gdzie najlepiej zaprezentować swoje dzieła niż na tak znaczącym festiwalu?!

   Po krótkim wprowadzeniu przez prezesa Związku Kompozytorów Polskich, pana Mieczysława Kominka oraz dyrektora Warszawskiej Jesieni pana Jerzego Kornowicza, zgromadzona publiczność mogła już oddać się przyjemności słuchania czterech, powstałych specjalnie na ten koncert kompozycji. Nie bez kozery napisałem słowo „przyjemności”, albowiem przy całej tej oficjalnej „współczesności i awangardowości” tych kompozycji, wydały mi się one bardzo głęboko zanurzone w klasyce, czerpiące z niej pełnymi garściami. Pierwsze zdanie, jakie wypowiedziałem po zakończeniu koncertu brzmiało właśnie: „Młodzież odrobiła wszystkie lekcje”. Bo odrobiła, zarówno jeśli chodzi o znajomość reguł kompozycji klasycznych, jak i zasad tworzenia muzyki nowoczesnej. Całej czwórce udało się znakomicie połączyć te wszystkie elementy i stworzyć utwory, których słuchanie staje się wielką przyjemnością. Oczywiście można im zarzucić, że były za grzeczne, za delikatne, za mało „awangardowe”. Z mojego punktu widzenia, były bardzo dobre.

   Na początek wysłuchaliśmy kompozycji „najgrzeczniejszej”, najbardziej czerpiącej z klasyki, ale też muzyki ludowej. Ta kompozycja to „Karpaty” Jakuba Szafrańskiego, młodego, urodzonego w 1988 roku, absolwenta Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Jak sugeruje sam tytuł, kompozycja czerpie z góralskiej muzyki, poddając ją lekkim przetworzeniom, ale zachowując rytm, zachowując niepodrabialny styl i harmonię. Kompozytor postawił na uczucia, na wrażliwość, na muzyczne przedstawienie piękna górskiej przyrody. Wystarczyło zamknąć oczy, by muzyka przeniosła słuchacza w górskie kotliny przecinane bystrymi potokami, nad którymi wznoszą się spowite lekką mgłą szumiące sosny. Niezwykle plastyczna to muzyka, która zdecydowanie winna częściej pojawiać się w naszej przestrzeni i to nie tylko muzycznej.

   Równie grzeczną, melancholijną wręcz (aczkolwiek przerywaną mocniejszymi fragmentami) kompozycję zaprezentował czeski kompozytor Martin Wiesner, urodzony w 1985 roku, absolwent Konserwatorium w Brnie. Kompozycja „Raindrops on Plastic Rooftops” (Krople deszczu na plastikowej wiacie) ma w sobie rodzaj magii, jakiej poddajemy się słuchając deszczu. Wyzwala specyficzny nastrój, pojawia się rodzaj melancholii, ale też pewien nieokreślony rodzaj… strachu. To oszczędna, wręcz ambientowa, jesienna kompozycja.

   Zupełnie inny utwór zaproponowała słowacka kompozytorka Jana Kmiťová, urodzona w 1976 roku, absolwentka m.in. Konserwatorium w Koszycach. Jej „Gesichtsstudien” (Studium twarzy) powstało pod wpływem wystawy autoportretów Rembrandta, ale też twarzy, które widzimy na co dzień. Ekspresyjna kompozycja, głośna i zdecydowana nie mogła pozostawić nikogo obojętnym. Można było odnieść wrażenie, że człowiek znajduje się w środku wirującej spirali stworzonej przez tysiące ludzkich twarzy, atakujących nas, krzyczących, wykrzywionych z radości lub bólu. Trochę przerażająca, ciekawa kompozycja.

   Ostatni w kolejce, reprezentant Węgier – András Gábor Virágh (ur. 1984, absolwent Uniwersytetu w Debreczynie), na co dzień tytularny organista Bazyliki św Stefana w Budapeszcie okazał się znakomitym kontynuatorem swoich wielkich poprzedników, jak Kodály, czy przede wszystkim Bartók. Kompozycja „Metamorphosis” nawiązuje do kompozycji wspomnianych kompozytorów, a dużą, niesamowitą rolę odgrywają w niej partie instrumentów dętych, nadających jej wyjątkowego wigoru, niesamowitego ducha.

   Na zakończenie tej krótkiej relacji chciałbym gorąco pogratulować Orkiestrze Muzyki Nowej, dyrygowanej przez Szymona Bywalca, która w perfekcyjny sposób oddała charakter wszystkich kompozycji, nadała im swoistego charakteru.

   Znakomite to było (przed)otwarcie Muzycznej Jesieni, udowadniające w pełni, jak ważny, wartościowy i wyjątkowy to festiwal.

Ray

***********
Orkiestra Muzyki Nowej, dyr. Szymon Bywalec

Jakub Szafrański – „Karpaty”
Martin Wiesner – „Raindrops on Plastic Rooftops”
Jana Kmiťová – „Gesichtsstudien”
András Gábor Virágh – „Metamorphosis”