Wishbone Ash i Lizard w Proximie

   Wishbone Ash to zespół legenda. Działa od 1969 roku, wydał dziesiątki płyt, zagrał setki koncertów, zdobył tysiące fanów. Nie mogłem zatem odmówić sobie przyjemności zobaczenia pierwszy raz w mym życiu twórców “Warriora”, czy “Persephone”, czyli dwóch z licznych utworów tego zespołu, które najbardziej lubię. Dzięki firmie Cinematographer Productions miałem okazję zobaczyć ową legendę na żywo w warszawskim klubie Proxima.

   Przed paru laty bywałem w tym klubie dość często, od 2010 roku była to chyba moja pierwsza wizyta w tym klubie. Na szczęście niewiele się zmieniło, dlatego miło było znów pojawić się w znanym, dobrze kojarzącym się miejscu. I to jeszcze z szansą zobaczenia ciekawego koncertu. Koncert stał się zatem dla mnie prawdziwym powrotem do przeszłości.

   W roli otwieracza koncertu wystąpił zasłużony polski zespół prog rockowy Lizard. Zespół powstał w 1990 roku w Bielsku-Białej, dorobił się pięciu studyjnych albumów i – z tego, co udało mi się zaobserwować – ma bardzo liczne grono, bardzo wiernych fanów. A po warszawskim koncercie, ci wszyscy, którzy mieli okazję posłuchać Lizarda na żywo po raz pierwszy (włącznie ze mną), zapewne staną się fanami tej grupy. Bo ich muzyka jest ze wszech miar intrygująca. Łączy w sobie elementy prog rocka, art rocka, jazzu. Grupa brzmi momentami tak, jak grupy lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, a wokalista zespołu, Damian Bydliński momentami przypomina wręcz… Tadeusza Nalepę. Zespół zagrał tylko pięć utworów, ale utworów niezwykle rozbudowanych, fantastycznych. Podobno w trakcie koncertów, muzycy lubią trochę pokombinować, przearanżować utwory, dzięki czemu miłośnicy ich twórczości, podczas każdego koncertu mają okazję usłyszeć to, co lubią, ale w różnych wersjach. Jak wspomniałem, w muzyce zespołu dzieje się naprawdę bardzo, bardzo dużo. Każdy z utworów można podzielić na cząstki, które pojawiają się tylko raz, czasami wracają kilkakrotnie, wcześniej poddawane zostają wariacjom. W każdym kawałku znajdziemy elementy różnych stylów muzycznych, liczne zmiany tempa, melodii, oraz masę solówek. Niewątpliwie największym hitem zespołu jest “Bolero”, które mieliśmy okazję usłyszeć w Warszawie. Myślę, że autor najsłynniejszego bolera wcale nie powstydziłby się takiej kompozycji. Bardzo dobry to był koncert. Chciałoby się tylko ciut więcej.

   Po krótkiej przerwie na scenę dziarskim krokiem wkroczyli panowie z Wishbone Ash i zaczęła się kolejna, prawdziwa uczta dla uszu. Muzyka grupy nigdy nie była porywająca, nie tryskała energią, była i pozostaje – oczywiście w moim przekonaniu – zawsze za grzeczna, trochę wyciszona. Skierowana nie na poruszanie tłumów, a raczej kontemplację w samotności. Nie ma na celu porywania tysięcy osób, zgromadzonych na stadionie, ale na grupę ludzi skupionych w miarę kameralnym miejscu, jakim okazała się właśnie Proxima. Wykonywana przez WA muzyka, łącząca w sobie elementy rocka, hard rocka, AOR, momentami progresu, bluesa, a na upartego i jazzu, wymaga odpowiedniego miejsca, odpowiedniego klimatu. W odpowiednich warunkach nabiera niesamowitego wyrazu i dostarcza niezapomnianych wrażeń.

   Zespół, jak można zobaczyć poniżej, przygotował na warszawski koncert ciekawą set listę, skutecznie wymieszał nowe ze starym, utwory mniej znane z prawdziwymi hiciorami. Ponieważ to był mój pierwszy kontakt z zespołem na żywo, nie mam porównania, jest grupa zachowywała się wcześniej na scenie, ale ten koncert udowodnił mi, że bez żadnej zbędnej otoczki, bez wybujałej scenografii i choreografii, bez napuszenia i gwiazdorstwa (chociaż przecież zespół w pełni zasługuje na takie miano) można wyjść na scenę i bezpretensjonalnie grać bezpretensjonalnego rocka. Można czarować muzyką, znakomitymi umiejętnościami technicznymi (bo przecież solówek gitar w utworach WS nie brakuje, a partie basu zwyczajnie zachwycają), z luzem połączonym jednak z pełnym profesjonalizmem.

   Andy Powell zaskakuje świeżością głosu. Przecież ten facet gra i śpiewa w tej grupie od ponad czterdziestu lat. To wręcz niewyobrażalne, że nie czuć po nim żadnego upływu czasu. Wciąż czaruje swoimi możliwościami wokalnymi, bezbłędnie trafia w dźwięki, dodaje wyjątkowego uroku i tak już wyjątkowo urokliwym kompozycjom grupy. Łatwo wchodzi w kontakt z publicznością, szybko i sprawnie zapowiada kolejne numery, po prostu znakomicie wykonuje swoją robotę. Zastanawiałem się, jak na żywo zabrzmią wszystkie fragmenty śpiewane przez kilka głosów. Ale i w tej kwestii nie było żadnych wpadek, współpraca Andy’ego Powella z (jak już wspomniałem wyżej) wykonującym poruszające partie basu Bobem Skeatem była znakomita. Najnowszy nabytek grupy, perkusista Joe Crabtree zadbał o sprawne trzymanie rytmu, zaś Muddy Manninen zachwycał gitarowymi solami.

   Wnosząc z reakcji, zgromadzonej w klubie publiczności, koncert WA podobał się wszystkim równie mocno, jak mnie. Każdy kolejny kawałek powodował wzruszenie lub ciarki na plecach, zmuszał do lekkiej zadumy, czasem podrywał do skoków innym razem bujał niczym wiatr. Spotkanie z WA było dla mnie wielkim przeżyciem, zobaczyłem gwiazdę, usłyszałem nieśmiertelne utwory, które na żywo nabrały dodatkowego, gwiezdnego blasku. Dotknąłem historii rocka, napełniłem swe ciało i duszę pięknymi dźwiękami. Dla takich chwil warto żyć, dla takich przeżyć warto chodzić na koncerty.

Ray

Setlista:

Lizard:
01. Chapter 1
02. Chapter 4
03. Psychopuls II
04. Autoportret
05. Bolero

Wishbone Ash:
01. The Power
02. Deep Blues
03. Warrior
04. Throw Down the Sword
05. Way Down South
06. The Pilgrim
07. Front Page News
08. Heavy Weather
09. Rock 'n Roll Widow
10. Sometime World
11. Blowin’ Free
12. Living Proof
13. Open Road
bis:
14. Persephone
15. Phoenix
16. The King Will Come

WISHBONE ASH, Lizard – 13.02.2016, Proxima, Warszawa