Granice świętego Jana – koniec lata w Nysie (i nie tylko) – część 4

Opolskie – w drodze

   Zmęczeni, ugotowani (prażyło tego dnia solidnie), ale w sumie dość zadowoleni z dotychczasowej marszruty udaliśmy się w kolejne, wyznaczone miejsce. Tym razem naszym celem było Koźle. Część połączonego od 1975 r. miasta Kędzierzyn-Koźle. Założyliśmy sobie, że chociaż jest jednym z najstarszych miast na Śląsku (prawa miejskie otrzymało w 1281 r.), to “obskoczymy” je tylko w miarę szybko, skupiając się na pozostałościach starego miasta, bowiem na dokładne oglądanie znajdujących sie w nim fortów nie mieliśmy czasu. Postanowiliśmy zostawić je na inną okazję. Oczywiście nie mogliśmy nie zobaczyć niczego, bo przecież trzeba było “załapać bakcyla”. Jak się ostatecznie okazało, nawet tej drobnej części nie udało nam się niestety zrealizować, bowiem bez wsparcia GPS-a, nie udało nam się dotrzeć do Baszty Montalemberta, chociaż krążyliśmy w okolicy ulicy Portowej. Być może z powodu ogromnego upału, Koźle okazało się najsmutniejszym miejscem na naszej trasie, właściwie kompletnie wyludnionym, przez to takim smutnym. Co zresztą w mniej lub bardzie bezpośredni sposób powiedzieli nieliczni, zatrzymywani przez nas przechodnie, którzy nie tylko nie byli w stanie wskazać znajdujących się w mieście zabytków, ale też twierdzili, że życie miasta przeniosło się właściwie w całości do Kędzierzyna. Być może i tak jest, aczkolwiek trudno to zrozumieć, bo samo Koźle, gdyby nie wspomniane wrażenie wymarcia, to mogłoby stać się całkiem miłym miejscem. Widać zresztą, że prace renowacji miasta trwają, czego najlepszym przykładem był remont ogromnego rynku, który jednak z racji wyludnienia sprawiał wrażenie bardzo smutnego.

Koźle – studnia forteczna

   Jak wspomniałem, zależało nam na w miarę szybkim obejrzeniu Koźla, dlatego postanowiliśmy popytać mieszkańców o interesujące nas obiekty. Na dobry początek chcieliśmy obejrzeć chociaż jeden, najbliższy nam fort. Okazało się, że był zaraz za mostem, ale o tym wiedział, a może jako jedyny chciał się z nami podzielić tą informacją jeden pan. Rzeczywiście tuż za mostem rozciągały się pierwsze budynki forteczne. Mogliśmy więc obejrzeć parę fortecznych budynków Reduty Orlej, w tym ciekawie obudowaną forteczną studnię. Pierwsze budynki powstały tu już w 1789 roku, później oczywiście ta część fortu była rozbudowywana. Sama studnia zyskała swoją specyficzną zabudowę w 1840 roku. Widać, że miasto dostrzegło w fortach ciekawostkę turystyczną, bo dość dobrze (przynajmniej ta część) została opisana. Napisałem też wyżej, że próbowaliśmy odszukać jeszcze jeden fragment fortu, ale nasze poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem…

   Pozostałe forty znajdowały się podobno dość daleko, dlatego wróciliśmy przez most, by odszukać innych reliktów historii w startym Koźlu, nasze poszukiwania I w tym wypadku nie do końca się udały. I w sumie sam nie wiem, dlaczego. Prawdopodobnie wynikało to ze zmęczenia, sporej frustracji, nieuwagi i pośpiechu.

Koźle – kościół p.w. św Zygmunta i św. Jadwigi Śląskiej

   Tak na dobrą sprawę udało nam się tylko zobaczyć gotycki kościół św. Zygmunta i św. Jadwigi Śląskiej, którego ciekawa bryła dość szybko ukazała się naszym oczom. Kościół jest dość specyficzny, bowiem powstał pod koniec XV wieku (wcześniejszy kościół konsekrowano już w w wieku trzynastym!), przebudowany został w w wieku następnym, pod koniec osiemnastego stulecia zniszczony, więc pod koniec XIX przeszedł sporą przebudowę , znów w stylu gotyckim. Co zatem jest stare, a co nowe, co oryginalne, co dobudowane są w stanie ocenić zapewne tylko specjaliści. Wewnątrz uwagę oglądającego skupia jego surowość, gdyby nie kilka obrazów, kościół sprawiałby wręcz wrażenie kościoła protestanckiego. Brak złoceń, barokizacji zapewne pomaga w skupieniu, w innym przeżywaniu. Uwielbiam oglądać pełne przepychu kościoły, bo doceniam umiejętności twórców owych zdobień, ale w celu głębszego skupienia się na kontakcie z Bogiem, takie delikatniejsze, pozbawione nadmiaru ozdób miejsca wydają mi się lepsze, właściwsze. Poza ciekawym sklepieniem i wspomnianą “surowością” wnętrza, nie da się nie zauważyć intrygującego obrazu Matki Boskiej z Koźla z XV wieku. W podziemiach kaplicy, w której znajduje się obraz mieści się krypta grobowa fundatora tej świątyni, pochodzącego z opisywanego już rodu Oppersdorfów.

Koźle – podzamcze

   Po wyjściu z kościoła, zaczął się “bieg” przez miasto, udało nam się zobaczyć fragment budynków zamkowych (w tym wypadku znów pojawia się nazwisko Oppersdorfów), ale z niezrozumiałego dla mnie do dziś powodu nie dotarliśmy do jedynego odnowionego fragment baszty i muru oporowego (a było bardzo blisko…). Internet nie działał, ludzi nie było, więc nie było kogo zapytać, więc ruszyliśmy w stronę rynku, który – jak wyraźnie widać – swoje przeszedł, bowiem znaczną jego część stanowi zdecydowanie dwudziestowieczne budownictwo. Na rynku trwały właśnie prace polegające na wymianie nawierzchni. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze fasadę odnowionego, barokowego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP (w XIX wieku mieścił się w nim m.in. arsenał) oraz budynek powstałego w XIX wieku, ale wciąż funkcjonującego aresztu śledczego.

   Kiedy udawaliśmy się z Koźla do najbardziej na wschód wysuniętego miasta na naszej wyprawie, czyli do Raciborza, natknęliśmy się na intrygującą, solidną i najwyraźniej świeżo remontowaną budowlę we wsi Polska Cerekiew. Jak doczytałem, osada powstała tutaj już w czasach rzymskich, bowiem znajdowała się na szlaku z Moraw do Polski. Nazwa wywodzi się prawdopodobnie stąd, że zamieszkiwała ją głównie ludność polska (w bitwie pod Grunwaldem wziął udział Szymon Gotszalk z drużyną z Polskiej Cerekwi). Nie jest trudno wyczytać też, że w plebiscycie w 1921 roku za Polską głosowało 141 mieszkańców.

Polska Cerekiew – zamek

   Zainteresowała nas już sama nazwa, która jest staropolską nazwą cerkwi (a dokładniej każdego obiektu sakralnego), ale też coś, co w tej wsi jest jeszcze ciekawsze. Albowiem oczom przejeżdżających ukazuje się imponujących rozmiarów zamek, powstały w XVII wieku. To kolejna rezydencja Oppernsdorffów, potem też Gaschinów (o nich wspomnę trochę niżej), ale w XIX wieku przebudowana przez ówczesnego właściciela okolicznych dóbr Eberharda von Matuschkę. Zamek został zniszczony w czasie II wojny, ale od kilku lat jest odbudowywany, co widać gołym okiem. Część pomieszczeń zamkowych już wykorzystano na bibliotekę i miejsce wystaw. Ale sam zamek to nie wszystko, bo wokół widać, jak świetne i potężne było całe założenie, zachował się solidny kawał muru z bramą i budynkami. A kiedy wyjdziemy za bramę przed oczami staje kolejny zabytek. To kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, znany już w XVI wieku, aczkolwiek swój obecny kształt zyskał w XVII wieku. Szkoda tylko, że kościół był zamknięty…

   Tym razem solidnie nakręceni widokiem niezwykłego założenia zamkowego w Polskiej Cerekwi ruszyliśmy w drogę do Raciborza, jednego na najbardziej znanych, najstarszych, historycznych stolic Górnego Śląska. Miasto znane jest wszystkim miłośnikom średniowiecza, jako miejsce życia piastowskich książąt raciborsko-opolskich, zwłaszcza Mieszka I Plątonogiego. Rob, miłośnik I znawca tego okresu mógł zatem spokojnie wdać się w szczegółowe rozmowy z panią przewodnik w miejscu, na którego obejrzeniu zależało nam szczególnie, a zatem na zamku Iiznajdującej się na jego terenie słynnej kaplicy zamkowej.

Racibórz – zamek

   Zamek na tym terenie powstał w XIII wieku. Wcześniej była tu warownia, przez pewien czas czeska, broniąca południowych granic ówczesnego polskiego państwa. Tutaj przebywał Władysław II (wygnany przez swych braci), tutaj panował wspomniany już Mieszko Plątonogi (lub Laskonogi, co do tej nazwy też trwają dyskusje…), którego rządów Racibórz przeżywał czas największej swej świetności. Potem bywało różnie (warto zauważyć, że przez pewien czas regentem tutejszym był też Henryk Brodaty), zamek oblegali m.in. Mongołowie, biskup z Ołomuńca (a czemu, nie…). W XIV wieku zamek przeszedł w ręce Przemyślidów, potem się dużo działo, bo był m.in. własnością baronów von Mettich, zastawem Wazów (Franciszek von Oppersdorf został starostą księstwa za pomoc udzieloną Janowi Kazimierzowi), potem własnością innych rodów. Niestety zmiany właścicieli oraz liczne pożary doprowadziły, że zamek uległ znacznym zniszczeniom (w tym też kaplica). Na szczęście od lat 90. ubiegłego wieku zamek poddawany jest renowacji, dzięki czemu w jego części utworzono muzeum. Sporą część zamku, po pożarze w XIX wieku przebudowano i działa w nim raciborski browar.

Racibórz- Kaplica p.w. św. Tomasza Kantauryjskiego

   Najważniejszym jednak obiektem raciborskiego zamku jest słynna gotycka Kaplica pw. Św. Tomasza Becketa (Tomasza Kantauryjskiego, drugiego patrona Anglii oraz patrona duchownych). Domniemywa się zresztą, że mogły się w niej znajdować relikwie świętego. Powstała pod koniec XIII wieku, prawdopodobnie na fundamentach wcześniejszej, romańskiej rotundy, niestety przeżyła kilka pożarów, dlatego też była przebudowywana (najbardziej wyraźny jest neogotyk), przy czym – co nietrudno zauważyć – zmieniał się też poziom kondygnacji. Cokolwiek by jednak nie mówić, kaplica robi wrażenie, zachowane element gotyckie w połączeniu ze wspomnianym neogotykiem tworzą wyjątkową, poruszającą całość.

   Będąc na zamku nie można nie obejrzeć zamkowego muzeum, w którym jest trochę obiektów związanych z historią Raciborza, w tym słynna, legendarna kamienna głowa mongolskiego władcy. Legenda powiada, że gdy Mongołowie oblegali zamek, obrońcy pod wodzą kasztelana Bartka Lasoty dzielnie się bronili, a wystrzelona z z zamku strzała ugodziła śmiertelnie wodza Tin-fu, co spowodowało ucieczkę napastników. Na tę właśnie cześć, na zlecenie Mieszka Otyłego wyrzeźbiono kamienną głowę mongolskiego wodza. Głowa znajdowała się w narożu jednego ze skrzydeł zamku. W pomieszczeniach zamkowych znajduje się również wyjątkowa, pierwsza w Polsce, ogólnodostępna izba tradycji więziennictwa, otwarta w 2013 roku. Poza tym można w tym miejscu obejrzeć wystawy czasowe.

Racibórz – kościół p.w. św. Jakuba

   Czas nas gonił niemiłosiernie, ale po wyjściu z zamku musieliśmy chociaż na szybko zobaczyć dwie, wyraźnie gotyckie budowle, które zwróciły naszą uwagę, gdy parkowaliśmy samochód. Właściwie zaraz na początku, z lewej strony intrygującego raciborskiego rynku, na którego części widać cudownie odnowione budynki (z drugiej strony, niestety, stoją bloki), stoi gotycki kościół pw. Św. Jakuba. Świątynia powstała po sprowadzeniu do miasta Dominikanów w połowie XIII wieku. Oczywiście kościół nie utrzymał swojej pierwotnej formy, został przebudowany po pożarze w wieku XVII, a następnie po II wojnie światowej. W ramach ciekawostki warto wiedzieć, że w kościele znajduje się kaplica grobowa rodziny von Gashin (wspomniałem, że jeszcze o nich wspomnę…), ale też, że po kasacji zakonu w 1810 roku udało się ustalić, że w tym kościele będą się odbywać msze w języku polskim. Co ciekawe, teraz odbywają się w nim msze w języki niemieckim. Niestety ze względu na słabe światło, zdjęcia z wnętrza kościoła zupełnie mi się nie udały, a szkoda, bo wykonany z czarnego marmuru ołtarz w kaplicy wart jest zobaczenia I pokazania.

Racibórz – kościół Wniebowzięcia NMP

   Wspomniany kościół św. Jakuba jest kościołem filialnym najstarszej raciborskiej parafii, która powstała przed 1246 rokiem, a mianowicie kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Pierwszy kościół powstał tu prawdopodobnie w XII wieku, kształt obecnej świątyni powstał w wieku trzynastym. Nie muszę wspominać, że z tych najstarszych wieków pozostała właściwie tylko główna bryła kościoła, bowiem liczne zniszczenia powodowały, że kościół był wielokrotnie odbudowywany. Ale trudno ukryć, że mimo tej świadomości jego wielkość robi wrażenie. Z ciekawostek warto wiedzieć, że budową kościoła zajmowali się przybysze z Niderlandów, że tutaj właśnie w XV wieku została przeniesiona kapituła kolegiacka z kapituły zamkowej i że znajdujące się w świątyni stalle wykonano na wzór stalli w krakowskim kościele mariackim.

   Nie było czasu na spacer po mieście (a szkoda), więc szybko pognaliśmy do małego wycinku byłych umocnień miejskich, a mianowicie odnowionej wieży więziennej, a po drodze mieliśmy okazję zobaczyć figurę św. Jana Nepomucena oraz osiemnastowieczną, postawioną jako wotum za uratowanie miasta od cholery, Kolumnę Maryjną z trzema figurami świętych: Floriana (wiadomo patrona strażaków, więc chroniącego przed ogniem) Sebastiana (chroniącego od epidemii) oraz patrona miasta, czyli Marcelego. Na stronie miasta wyczytałem nawet ciekawą przepowiednię związaną z tą kolumną, otóż, jeśli ktokolwiek zacznie kopać wokół kolumny, miasto zostanie zalane przez wodę.

   To, co widzieliśmy, to oczywiście nie wszystkie zabytki miasta. Mało tego, jego urokliwa, stara część zachęca, aby usiąść, napić się, pospacerować. Ale cóż było robić, czas leciał nieubłaganie, należało ruszyć w drogę powrotną, wszak mieliśmy przed sobą sporo kilometrów do przejechania.

Kietrz – ruiny zamku

   Poza wspomnianym zamkiem w Polskiej Cerekwi, w drodze powrotnej czekała nas jeszcze jedna niespodzianka, albowiem przejeżdżaliśmy przez Kietrz, w którym wszak też były do zobaczenia ruiny zamku. Na szczęście zamek znajdował się tuż obok drogi, zatem nie było potrzeby kręcenia się i szukania. Podejrzewam, że w przeciwnym razie, znajdując się w stanie dość solidnego zmęczenia, pewnie zostawilibyśmy go „na potem”. Sam Kietrz to bardzo stare miasto, bowiem osada słowiańska znajdowała się tutaj już w XI wieku. W okresie średniowiecza miasto należało do biskupstwa ołomunieckiego (morawska enklawa na na Śląsku), od XVIII wieku należał do Prus. Niestety ze starego miasta właściwie nic nie zostało, centrum Kietrza zostało zniszczone przez radzieckie wojsko, dlatego też nie ma w nim za wiele do zwiedzania. Bo poza barokowym kościołem (niestety trwała msza, więc nie przeszkadzaliśmy), wzrok przyciągają właśnie ruiny zamku, powstałego w XVI wieku przez ród Gaschinów (i znów się pojawili…).

Kietrz – pomnik

   Niestety ze starego zamku niewiele się ostało, bowiem po pożarze na początku XIX wieku zamek został przebudowany, nadano mu formę pałacu. Niestety pałac też nie przetrwał II wojny, dlatego też dzisiaj można obejrzeć tylko fundamenty zamku/ pałacu. Kiedy obchodzi się ruiny zamku w oczy natychmiast rzuca się dość specyficzny pomnik, który tak naprawdę przypomina… nic. Już po przyjeździe do domu pogrzebałem trochę w necie, bo mnie intrygowało, co też na nim mogło się znajdować. I udało się, okazało się, że pomnik przedstawiał śpiącego św. Franciszka Ksawerego, jednego z założycieli zakonu jezuitów (podobno, poza św. Pawłem, nawrócił największą liczbę ludzi, zwany jest też apostołem Indii), a jednocześnie orędownika w czasie burz i zarazy. Miejsce postawienia pomnika było nieprzypadkowe. w tym bowiem miejscu miał zginąć od uderzenia pioruna mąż jego fundatorki Marii Anny Winkler w 1757 r.

   Pędziliśmy, bowiem mieliśmy nadzieję, że uda nam się chociaż pobieżnie zobaczyć ostatnie miasto na wyznaczonej trasie, czyli Głubczyce. A robiło się nie tylko ciemniej z racji popołudniowej pory, ale też powoli niebo zasnuwało coraz więcej chmur. Istniała zatem obawa, że w ogóle nic nie zobaczymy. Na szczęście prawie biegiem udało nam się zobaczyć (niestety niedokładnie) ciekawsze obiekty miasta. Zaparkowaliśmy w samym środku tego starego miasta, które lokowane było już w XIII wieku na brzegu rzeki o niezwykle urokliwej nazwie, czyli Psiny. Pierwsze “miasto” zostało prawdopodobnie zniszczone przez Mongołów, dlatego przeniesiono je na drugą stronę rzeki, w 1270 roku nadano mu prawa miejskie I wtedy też, za czasów panowania czeskiego króla z dynastii Przemyślidów, Przemysła Ottokara II miasto otoczone zostało murami. Warto też wiedzieć, że ufundowanym w tym czasie kościołem opiekowali się Joannici. Miasto sporo ucierpiało głównie w czasie wojny trzydziestoletniej (ach ci Szwedzi…), w XVIII wieku znalazło się w granicach Prus, a ostatecznie do jego poważnych zniszczeń przyczyniły się wojska radzieckie, które oblegały miasto bronione przez Niemców.

Głubczyce – ratusz

   Dlatego już po wjeździe do miasta widać, że ze starej jego struktury niewiele zostało, a podczas odbudowy, poprzedni wygląd miasta najwyraźniej “nie przeszkadzał” architektom. I szkoda to wielka, bowiem te relikty starszej architektury, które się ostały są na tyle intrygujące, że wręcz wymagają właściwego dla siebie otoczenia. Najbardziej ten widok boli w przypadku rynku (oryginalny, w kształcie ćwierci koła) ze znajdującym się na nim, właściwie w pełni odbudowanym po zniszczeniach ratuszem. Chociaż wiemy, że to nowy budynek (mam ten problem niemal co tydzień, gdy spaceruje wokół zamku w Warszawie…), to jednak robi on miłe wrażenie swoją gotycko-renesansową bryłą i sgraffitowym zdobieniem wieży I aż chciałoby się, żeby otaczały go utrzymane w podobnym stylu frontony budynków. Owszem, pojawiają się takie budynki, ale w zdecydowanie zbyt małej ilości.

Głubczyce – kościół p.w. Narodzenia NMP

   Zaraz za ratuszem już z daleka widoczne są wieże gotyckiego kościoła z XIII wieku pw. Narodzenia NMP. Oczywiście kościół był przebudowywany (wyraźnie widać późniejszą nadbudowę wież), a w swojej historii pełnił role zarówno kościoła katolickiego, jak I protestanckiego. Ponieważ w kościele trwała msza, zatem I tym razem nie udało nam się zobaczyć wnętrza kościoła, poza pobieżnym spojrzeniem z kruchty. Tuż obok kościoła znajduje się ciekawy budynek powstałej w XVI wieku (prawdopodobnie w 1501 r.) Kaplicy p.w. Św. Fabiana i Sebastiana, która została zbudowana przez Joannitów. Szkoda, że nie przetrwały inne budowle wybudowane przez tych zakonników. Wybudowany przez nich tak zwany Krzyżowy Dwór uległ zniszczeniu już w XVI wieku. Tak na koniec dodam, że warto wiedzieć, że w miejscu plebanii kiedyś znajdował się zamek Przemyślidów.

   Robiło się coraz ciemniej, w związku z powyższym zerknęliśmy tylko na fasadę, zamkniętego zresztą kościoła franciszkanów. Franciszkanie zostali sprowadzeni do Głubczyc w XV wieku. Pierwszy drewniany kościół spłonął, na jego miejsce wybudowano już kościół kamienny, który na długie lata przejęty został przez protestantów. Franciszkanie wrócili w XVII wieku,a w wieku następnym przeprowadzono kapitalny remont klasztornych budynków, którym kierował Jan Innocenty Töpper (z Prudnika!). I taki właśnie barokowy kształt budynki te mają i dzisiaj.

Głubczyce – fragment murów z wieżą

   Tuż za zabudowaniami klasztornymi znajdują się fragment murów miejskich. Na szczęście, jeden z nielicznych przechodniów podzielił się z name informacją, że większa I ciekawsza ich część znajduje się z drugiej strony ratusza. Mając nadzieję, że uda nam się zdążyć przed zmrokiem i deszczem wróciliśmy szybko w pobliże ratusza, gdzie rzeczywiście odnaleźliśmy ciekawe, spore fragment miejskich obwarowań z intrygującą basztą. I to już było wszystko, co udało nam się zobaczyć, ruszyliśmy w podróż powrotną, zatrzymując się na chwilę w sklepie (trzeba było kupić coś na kolację i śniadanie), za którym znajdowały się potężne, intrygujące budynki byłej słodowni, które w zapadających ciemnościach spokojnie mogły odgrywać rolę mrocznego zamczyska…

Ray