Na karuzeli życia – reż Woody Allen

   O tym, że jestem wielkim miłośnikiem kina Woody’ego Allena pisałem już wiele razy. Ale przy okazji każdego jego kolejnego filmu, muszę o tym przypomnieć. Dzięki temu od razu wiadomo, że jeśli nawet film nie jest tak poruszający, jak (przynajmniej teoretycznie mógłby być, co zwykło twierdzić wielu krytyków filmów Allena), to ja i tak będę się nad nim rozwodził, mnie i tak będzie się podobał. Bo podobają mi się wszystkie jego filmy, chociaż – co oczywiste – nie każdy z nich bardzo mi się podoba, a część podoba mi się po prostu mniej od innych…

   Chociaż bardzo lubię filmy tego reżysera, to bynajmniej nie gnam na nie w dniu premiery, bo ani nie mam pieniędzy, ani nie muszę od razu widzieć, co też mistrz stworzył tym razem. Spokojnie sobie czekam, aż film pojawi się na DVD, a wtedy go sobie nabywam, siadam z winem przed telewizorem i oddaję się przyjemności oglądania. Przy czym nie da się ukryć, że coraz częściej ta przyjemność jest specyficznego rodzaju, bo chociaż od wielu lat (by nie powiedzieć, że właściwie od samego początku) filmy Allena wcale takie śmieszne nie były, a jeśli nawet się czasem pośmialiśmy, to jednak zawsze z pewną, dość wyraźną nutką goryczy. Tym razem w ogóle nie jest śmiesznie, bo smutna to historia, bo o smutnych ludziach w smutnym położeniu opowiada. Przy czym opowiada w ten specyficzny sposób, w jaki opowiadać umie tylko Allen. Opowiada lekko i przytłaczająco, smutno, ale bez nadmiernego ciężaru. Porusza, a nie przytłacza.

   Historia to wcale nie nowa. Jest sobie para po przejściach. On – Humpty (Jim Belushi) – prosty facet z prostymi potrzebami, nie stroniący od kumpli i alkoholu. To facet, który bierze życie takie, jakie jest. Bo co może zrobić… Pracuje za jakieś grosze w wesołym miasteczku, mieszka w wesołym miasteczku, daje w tym wesołym miasteczku radość dzieciom i namiastkę radości ich rodzicom. A sam, niczym Canio z „Pajaców” Leoncavalla, uśmiecha się do ludzi, chociaż wcale nie ma się z czego śmiać.

   Ona – Ginny (Kate Winslet) nie umie się pogodzić z życiem, które przecieka jej przez palce. Nie akceptuje miejsca, w którym mieszka i osoby, z którą żyje, nie akceptuje pracy, którą przyszło jej wykonywać (pracuje jako barmanka), do tego nie radzi sobie z „pamiątką” po jej poprzednim życiu i wielkiej miłości, czyli synem, który z kolei swoje dziecięce cierpienie rozładowuje niebezpiecznie igrając z ogniem (ma zwyczaj rozpalania ognisk w różnych miejscach). Ona próbowała swoich sił w aktorstwie, wciąż marzy o powrocie do grania, ale też o nowej wielkiej, romantycznej miłości, która pozwoliłaby jej wyrwać się z miejsca, w którym przebywać musi.

   I dnia pewnego znajduje młodzieńca – ratownika na plaży, którego zauroczyła (niestety na chwilę) dojrzała, intrygująca kobieta. Nawiązują zatem romans, co do którego każde z nich przykłada trochę inną wartość. Trudno wyczuć, jak by się ta pogłębiona znajomość rozwinęła, gdyby nie jeden problem. Otóż do wspólnego mieszkania małżonków przybywa córka Humpty’ego z pierwszego małżeństwa – Carolina (Juno Temple). Młoda, ładna dziewczyna uciekła od swojego męża – gangstera.  A ponieważ opowiedziała policji o parę słów za dużo, zatem siepacze jej męża szukają jej, by „wyrównać rachunki”. Żeby było jeszcze ciekawiej, młoda zakochuje się (i to prawdopodobnie z wzajemnością) w Mickeyu (Justin Timberlake). Tak, tak. Nie trudno się domyślić, że w Marku. Jaka zatem może być reakcja …

   Nie będę pisał więcej, żeby całkiem nie zniszczyć przyjemności oglądania tego kameralnego filmu. Bo to kolejny obraz Allena, który spokojnie mógłby się rozegrać w sali teatralnej. Parę osób, prosta historia, znane od lat, bo przypisane nam, niezmiennym wszak ludziom zachowania. Nie ma znaczenia miejsce, gdzie taka historia się wydarzy, liczą się reakcje ludzi. A te były w starożytnych tragediach i dzieją się przecież na naszych oczach w naszym realnym życiu. Miłość, niespełnienie, zazdrość  – słowa, które zna każdy z nas. Złość, upokorzenie, strach, ucieczka, ambicje, rozsądek (lub częściej jego brak), uniesienie i (zazwyczaj) szybki kontakt z szrą rzeczywistością. To też mamy na co dzień. W różnych dawkach, Część dotyczy nas bezpośrednio, część dzieje się tuż obok. A Woody Allen potrafi je złożyć do kupy, związać w prostą, ludzką historię i opowiedzieć tak, jak tylko on potrafi.

   Czy jest to wielkie kino, czy jest film lepszy, czy też gorszy od innych filmów Allena? Nie interesują mnie takie sprawy. Nie zadaję sobie takich pytań. Ja jego filmy oglądam, a gdy oglądam mam wrażenie, że jestem niemym świadkiem prawdziwych zdarzeń. I poruszają mnie te historie i zawsze sobie mówię, że ja to się nie dam, ja tak nie zrobię. A potem przychodzi kolejny dzień, zdarzają się kolejne zdarzenia. A skoro mnie się zdarzają, to innym też się zdarzają. A Allen je zbiera i nam je pokazuje. I dzięki mu za to.

Ray

METRYCZKA
Tytuł: Na karuzeli życia
Tytuł oryginalny: Wonder Wheel
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz: Woody Allen
Produkcja: USA
Rok emisji: 2017
Gatunek: dramat
Obsada: Kate Winslet, Jim Belushi, Juno Temple, Justin Timberlake, Jack Gore