Makbet, reż. Justin Kurzel

   W niedzielne popołudnie trafiłem do dawno nieodwiedzanego Ośrodka Kultury Arsus w Ursusie, a dokładnie do działającego w jego ramach kina. Powód był jeden – nowa, filmowa wersja Makbeta. Dobrze się złożyło, bo mój syn ma wkrótce omawiać ten dramat w szkole, zatem miał okazję poznać jedną z wersji tej sztuki.

   A ponieważ reżyser filmu, Justin Kurzel postanowił pozbawić (na tyle, na ile było to możliwe) film teatralności, zbędnych sztuczności, niedopowiedzeń, powstał film bardzo wręcz naturalistyczny. Stracił w ten sposób na magii, ale na pewno zdecydowanie łatwiej trafi do współczesnego widza, wymagającego „podania na tacy” wszelkich zawiłości. Sztuka przeradza się momentami w film akcji, opowiadane w sztuce wydarzenia, w filmie wychodzą na światło (sic) dzienne. Ukazana zostaje walka Makbeta z wrogami, niezwykle realistyczna, ze zwolnieniami, w których kadry zatrzymane są niczym kolejne klatki – kratki w komiksie. Celowo napisałem „sic” przy świetle, bo tego światła nie ma za wiele w całym filmie. Większość scen odbywa się w ciemnych pomieszczeniach lub wśród zatopionych w mgłach, wietrznych wzgórzach Szkocji. „Zabawa” światłem, ogniem, czerwienią i czernią potęguje atmosferę grozy, uzewnętrznia mroczne wnętrza bohaterów tragedii.

   O Makbecie słyszeli zapewne wszyscy. To z pozoru bardzo prosta historia. Wracający z towarzyszem walk Bankiem z wygranej bitwy do domu Makbet spotyka trzy wiedźmy, które przepowiadają mu, że zostanie m.in. tanem Cawdoru, potem zaś królem, jednocześnie czarownice stwierdzają, że królami zostaną dzieci Banka. Po przybyciu przed oblicze króla Duncana (w tej roli David Thewlis – aktor, którego dawno nie widziałem, a którego role w filmach „Nadzy” i „Całkowite zaćmienie” tkwią w mojej pamięci bardzo głęboko), zostaje mu nadany tytuł… tana Cawdoru. Coś, co wydawało się Makbetowi zwykłą mrzonką nagle staje się faktem. Po przybyciu do domu, jego małżonka namawia go, by przyspieszył przepowiednię, zabił Duncana, o jego śmierć oskarżył sługi (potem też syna Duncana), dzięki czemu mógłby objąć tron. Jak każda zła czynność, tak i ta pociąga za sobą następne. Wraz z kolejnymi zbrodniami, następuje jednak załamanie psychiczne obydwojga głównych bohaterów. Nie mogąca zmyć „czarnej plamy” Lady Makbet umiera, zaś walczący do ostatniej chwili o utrzymanie tronu Makbet…

   No nie, wszystkiego nie napiszę, bo tę sztukę trzeba przeczytać. Najlepiej jeszcze przed obejrzeniem filmu. Syn, oczywiście z graniczącą z obrzydzeniem niechęcią, też musiał to zrobić. Według mnie jednak, trzeba najpierw sobie samemu stworzyć te postacie, samemu przeżyć ten tekst (zresztą można go potem przeżywać jeszcze dziesiątki razy), by dopiero potem porównać własne doświadczenie dramatu z wizjami innych ludzi.

   A mamy przecież wiele znakomitych tłumaczeń Makbeta. Przed filmem, Malu znalazła kilka fragmentów, które porównała w czterech tłumaczeniach dramatu, które akurat mieliśmy w domu (Paszkowski, Słomczyński, Barańczak i Kamiński) i żadne z nas nie byłoby w stanie wybrać najlepszego. Każde z tłumaczeń ma to coś wyjątkowego. Zatem najlepiej przeczytać je wszystkie! A z tego, co wiem, są jeszcze inne tłumaczenia tego dramatu (Kasprowicza, Libery i pani Sawickiej). Trzeba ich koniecznie poszukać.

   Wracając do filmu, muszę kolejny już raz napisać, że Michael Fassbaender wybitnym aktorem jest. Nie tak dawno przecież pisałem o filmie „Wstyd”, w którym stworzył wybitną wręcz kreację, nie inaczej jest w tym filmie. Jego Makbet jest człowiekiem z krwi i kości. Dążącym do obranego celu z przekonaniem, że tak trzeba, że to, co robi, jest wynikiem losu. A z losem nie należy walczyć. Jest człowiekiem po przejściach (dopisana scena na początku filmu), mocno przeżywającym każdy swój czyn. Owe przeżycia, cierpienia wywołane musem zniszczenia tych, z którymi kiedyś walczył ramię w ramię, którzy stają pojawiają się przed jego oczami, powodują chorobę psychiczną. A ta doprowadza do kolejnych strasznych czynów. Rodzi się koło szaleństwa, któremu nic i nikt nie jest w stanie zapobiec. Po scenach bitewnych, w których aktor pokazuje, że spokojnie można mu powierzyć role osiłków, gra oszczędnie, mimiką twarzy, głosem, wzrokiem. Nie ma w jego grze ostrych teatralnych gestów, nie ma nadmiaru wybuchowości. To postać, która walczy głównie z samym sobą, bo Makbet sam dla siebie stał się piekłem.

   Jestem przyzwyczajony do „agresywnych, mocnych, zdecydowanych” kreacji Lady Makbet, tymczasem postać żony Makbeta zagrana przez Marion Cotillard jest wręcz anielsko niewinna. Wciąż wyglądająca bardzo młodo aktorka, zagrała tę rolę bardzo delikatnie, oszczędnie, też głównie twarzą, swoim wyjątkowym, tajemniczym spojrzeniem. Nie ma w niej nic z demona, nie ma w niej kobiety przepełnionej żądzą władzy, panowania nad innymi, z poddanym jej słowom mężem włącznie. To z pozoru niewinna, delikatna, zwiewna kobieta, która pod bielą szat i ciała skrywa jednak potrzebę władzy, nie waha się namówić męża do karygodnych czynów. Otwarcie oczu następuje w momencie, gdy Makbet traci kontrolę nad swoimi czynami. Ale na odwrót jest już za późno. Plamy nie da się już zmyć.

   Pod względem aktorskim na czoło wysuwają się jeszcze dwaj bohaterowie. To Banko grany przez Paddy’ego Considine’a – niezwykle wyrazisty, zdający sobie sprawę, w jakim znajduje się położeniu, ale do końca ufający Makbetowi i wreszcie Makduff, grany przez Seana Harrisa. Z oryginalną, poznaczoną doświadczeniem twarzą. To człowiek, który za odwagę przeciwstawienia się Makbetowi traci swą całą rodzinę. Na marginesie mogę podać, że żonę Makduffa zagrała aktorka o polsko brzmiącym nazwisku – Elizabeth Debicki (zagrała jedną z głównych ról w omawianym przeze mnie filmie „Kryptonim U.N.C.L.E.).

   Sporo jest ciekawych ujęć i rozwiązań w tym filmie, na przykład przyjście lasu Birnam pod mury Dunzynanu, czy samotność Makbeta w ogromnej przestrzeni katedry. Brakuje trochę wyrazistości w postaciach wiedźm. W ogóle potraktowane zostały bardzo zdawkowo, a wycięcia sceny z gotowaniem „nie podaruję reżyserowi”…

   Według mnie, kolejna próba przedstawienia Makbeta, uwspółcześnienia tej sztuki (w filmie wykorzystano najnowsze tłumaczenie Piotra Kamińskiego), „dostosowania” do współczesnego, zwłaszcza młodego widza wyszła bardzo dobrze. Mam tylko nadzieję, że wszyscy, bez względu na wiek, sięgną po raz pierwszy lub kolejny po dramat Szekspira. Bez względu na autora tłumaczenia. Każde jest dobre, każde jest osobliwe, bo też każde jest spolszczeniem niezmiennie znakomitej, niezmiennie ważnej tragedii Szekspira.

METRYCZKA
Tytuł: Makbet
Tytuł oryginalny: Macbeth
Reżyseria: Justin Kurzel
Scenariusz: Jacob Koskoff, Todd Louiso
Produkcja: Francja, USA, Wielka Brytania
Rok emisji: 2015
Gatunek: dramat
Obsada: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Paddy Considine, Sean Harris, Jack Reynor, Elizabeth Debicki, Dawid Thewlis

 

Recenzja ukazała się pierwotnie na stronie Agencji Metal Mundus w styczniu 2016 roku.