Szef wszystkich szefów, reż. Lars von Trier

   O tym, że kino Larsa von Triera jest oryginalne i trudno je zaszufladkować wiadomo nie od dziś. Ja pozostaję od wielu lat pod wrażeniem jego dokonań (pierwszy był film, który do dziś uważam za jego najlepszy, czyli „Przełamując fale”), aczkolwiek muszę zaznaczyć, że jego filmy mogę oglądać tylko w wyjątkowych „okolicznościach przyrody”. Nie wyobrażam sobie oglądania jego filmów, ot tak, w biegu. Do każdego muszę się przygotować, muszę mieć odpowiedni nastrój, odpowiednie nastawienie. Nie potrafię, ale też i nie chciałbym oglądać tych filmów dla samego ich obejrzenia. Bo przecież straciłyby sens, urok i niepowtarzalność.

   Zapewne kiedyś zatęsknię za określonymi doznaniami i wrócę do kilku jego filmów, ale na razie jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze nie pora. Wciąż je pamiętam, wciąż we mnie siedzą, jeszcze nie nabrałem do nich właściwego dystansu. Dlatego obejrzałem ostatnio film trochę inny od innych jego filmów, a mianowicie komedię, zatytułowaną „Szef wszystkich szefów”. To – w stosunku do pozostałych filmów reżysera – rzeczywiście komedia, aczkolwiek też inna od filmów, które zwykłem nazywać komediami. Zarówno w treści, jak i formie. Zaskakuje pomysł oraz realizacja, z ciekawym kadrowaniem oraz licznymi (przyznam, że trochę denerwującymi) cięciami.

   Pewien cwany facet (Ravn, świetny w tej roli Peter Ganzler) założył firmę informatyczną, korzystał z pracy swoich pracowników, przy czym, nie chcąc nikogo do siebie zrazić, a przy okazji bezgranicznie wykorzystywać naiwnych pracowników, wmówił im, że jest tylko szefem – wykonawcą zleceń szefa wszystkich szefów, który przebywa w USA. Ponieważ Ravn zamierza sprzedać firmę islandzkiemu inwestorowi, płaci podrzędnemu aktorowi, aby ten zagrał owego szefa wszystkich szefów. A trafił na egzemplarz dość wyjątkowy, wyjątkowo sztywnego, sztucznego osobnika, niespełnionego, potrzebującego poklasku aktora, zafascynowanego systemem gry, opracowanym przez niejakiego Gambiniego. Grający tę rolę Jens Albinus jest bardzo autentyczny!

   Pracownicy podejrzewają, że coś z tym nowym szefem jest nie tak (zwłaszcza, że zupełnie nie zna się na sprawach IT). I wszystko potoczyłoby się spokojnie, gdyby nie umowa sprzedaży. Wraz z jej podpisaniem, należałoby zwolnić wszystkich pracowników (wszak po co Islandczykowi „ci głupi Duńczycy, którzy gnębili ich przez 400 lat”). Udawany szef jednak polubił swoich pracowników, zatem postanowił nie podpisywać umowy sprzedaży firmy, dając przy okazji „popis” gry aktorskiej. A jak się kończy film nie zdradzę, bo jednak trochę zaskakująco.

   Czy jest śmiesznie? Owszem, jest kilka śmiesznych momentów (z przerysowanym Islandczykiem, napaloną panią od HR (w tej roli intrygująca Iben Hjejle), sztucznymi przytulankami, ale to także zapis (i to wcale nie śmieszny) korporacyjnej pracy, zapis stereotypów narodowych, przykry obraz współczesności. Kolejna wesoła-smutna piosenka.

   I kolejny, ciekawy, oryginalny film Larsa von Triera. Jak zawsze, poruszający poważne sprawy, jak zawsze zrobiony inaczej. Jak zawsze wart obejrzenia.

Ray

METRYCZKA

Tytuł: Szef wszystkich szefów
Tytuł oryginalny: Direktoren for det hele
Reżyseria: Lars von Trier
Produkcja: Dania, Islandia i in.
Rok emisji: 2006
Gatunek: komedia
Obsada: Peter Gantzler, Jens Albinus, Iben Hjejle, Louise Meieritz, Casper Christensen

Recenzja ukazała się na blogu raymundus.pl w dniu 09.01.2015