Eliza Orzeszkowa – Nad Niemnem

   Odkąd pamiętam, większość moich znajomych w dawnych czasach, potem starsi i młodsi znajomi w pracy, wreszcie dzieci – wszyscy narzekali i narzekają na lektury. Bo trzeba je czytać, a one takie nudne, takie nijakie i takie nie o naszej rzeczywistości. Cóż, ja zawsze byłem trochę dziwakiem i lubiłem lektury. Jedne podobały mi się bardziej, inne czytałem omijając określone fragmenty, w których autor pozwalał sobie na przynudzanie zapełniając kartki książki opisami przyrody…

   Z tego ostatniego słynęła ta właśnie lektura, „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Dobrze pamiętam, że czytałem tę książkę, skupiając się na tym, co się działa między ludźmi, wyszukiwałem dialogów, omijając całe strony z opisami pól, lasów, wsi, poszczególnych roślin. W ten sposób lektura tej lektury okazywała się być jedną z najszybszych i najłatwiejszych.

   Po wielu latach od ostatniego mojego kontaktu z tą książką, znów po nią sięgnąłem i… po prostu nie potrafiłem się od niej oderwać. Już dawno nic nie sprawiło mi takiej przyjemności i takiej radości, chłonąłem to, co kiedyś odrzucałem z przeogromną radością, ale też z lekko wilgotnymi oczami, uprzytomniając sobie, że te czasy, ale przede wszystkim ta specyficzna sielskość, takie widoki to już przeszłość, która – jeśli nie nastąpi jakieś opamiętanie – wkrótce będzie tylko w książkach. To zapewne domena starszego wieku, że człowiek wraca do dawnych lat, lat swojej młodości i pamięta jeszcze ilość i jakość roślin, ich kolory, ich zapachy, ten niepowtarzalny i nieopisywalny urok przyrody, która nas otaczała. Przypominają się ogrody, parki, las, rzeka, poszczególne miejsca, na które nie zwracało się szczególnej uwagi, bo one po prostu były częścią naszego świata, stałym elementem codziennego życia. Kiedy dziś, mieszkając w betonowej dżungli wracam pamięcią, ale też fizycznie do tamtych miejsc, widzę już poważną różnicę. Wiele miejsc, w których królowała przyroda zostało zagospodarowanych (to jeszcze dobrze), zabetonowanych lub po prostu zniszczonych (a to najgorsze).

   Jak w słynnej fraszce o zdrowiu, wszystko zazwyczaj zaczynamy doceniać, gdy jest już za późno, gdy tego czegoś już nie ma, gdy się psuje. Mnie lektura tej książki nastroiła bardzo nostalgicznie, i nie tylko z racji terenów, które z racji określonych wydarzeń historycznych zostały poza granicami naszego państwa, ile właśnie z powodu niszczenia, bardzo szybkiego i na szeroką skalę niszczenia tego piękna, które nas otaczało i które – mam nadzieję – jednak przetrwa działalność ludzi.

   Oczywiście opisy przyrody to tylko jeden z elementów tej książki, i to zapewne ten mniej ważny, z punktu widzenia autorki. Bowiem tym głównym była krytyka nierówności społecznych. Oj, jakże wyraźnie widać złość autorki na ten wciąż istniejący podział na tych „lepszych”, tych do wyższych celów, którzy tylko „o duchowe” sprawy dbają, których globus męczy przy najdrobniejszym wysiłku (za to w czasie „plotów” i rozrywek jakoś choroba mijała…), tych, którzy wychowują swoje potomstwo tak, że dopiero po pewnym czasie zauważają, jakie potwory z nich powstają oraz tych, którzy całe życie robią i niewiele z tego mają. Losy miłości Justyny, panny z Korczyna z Jankiem od Bohatyrowiczów, jej ciotki Marty z Anzelmem, działania Andrzeja, brata kolejnego z bohaterów książki Benedykta. Autorka nie tylko opisuje bezdenną głupotę i lenistwo jednych oraz ciężką pracę, przywiązanie do ziemi drugiej, ale też za wszelką cenę chce pokazać, że porozumienie jest możliwe, że zapiekłość, tak z jednej, jak i drugiej strony da się zwalczyć w imię wyższych celów, spokoju i współpracy między ludźmi bez względu na ich pochodzenie.

   Orzeszkowa próbuje udowodnić, że ideały z młodości, z czasów, kiedy życie wydaje się łatwiejsze, piękniejsze, a problemy do natychmiastowego rozwiązania, można realizować w dorosłym życiu. Wskazuje, że jeśli tylko się chce, jeśli posiada się taką wolę, to i w późniejszym życiu, mimo różnych doświadczeń, można przy tych ideałach trwać, można próbować wprowadzać je w życiu. Najważniejsze, by nie dać sobie ich wydrzeć. A jeśli nawet zostały odrzucone w kąt, to można i warto do nich wrócić.

   I są jeszcze dwa ważne elementy, które przewijają się przez strony tej książki. Pierwszy z nich to pochodzenie, to bycie stąd, to przywiązanie do swojego miejsca, do swojej ziemi, o którą należy dbać, bo bez niej tracimy część swojej tożsamości (grób Jana i Cecylii z opowieścią). Drugi element związany jest z tym pierwszym. To zachowanie pamięci o ludziach, którzy stawali w obronie tej ziemi, którzy próbowali odzyskać jej wolność spod władzy okupanta (mogiła Andrzeja i powstańców w lesie). Kwestia pamięci o powstaniu i powstańcach przewija się w mniej lub bardziej zawoalowany sposób przez całą książkę. Z racji cenzury autorka nie mogła jawnie pisać o powstaniu, ale udało jej się o nim przypominać w taki sposób, że jeszcze mocniej oddziałuje na człowieka, niż gdyby to zrobiła bardziej oficjalnie.

   A poza przyrodą, wsią, wyzyskiem i walkami o miedzę, poza ideałami, kwestiami równości i sprawiedliwości społecznej, między kwestiami przywiązania do ziemi, patriotyzmu, walk powstańczych, „Nad Niemnem” to też piękna powieść o prawdziwej miłości. Miłości młodych i tych, którzy z racji społecznych układów nie mogli je zamienić na wspólne pożycie. Ale mniej lub bardziej samodzielny wybór takiej życiowej drogi nie był końcem miłości, która jest w stanie przetrwać całe lata.

Ray

METRYCZKA
Autor: Eliza Orzeszkowa
Tytuł: Nad Niemnem
Tytuł oryginalny: –
Tłumaczenie: –
Państwo: Polska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Rok wydania: 1998
Stron: trzy tomy

Recenzja ukazała się w dniu 27.04.2020