Carl VERHEYEN – Essential Blues (Cranktone Entertainment, 2017)

Carl VERHEYEN – Essential Blues (Cranktone Entertainment, 2017)

01. I Take What I Want
02. Someday After Awhile
03. Stealing Gasoline
04. Dodging The Blues
05. Good Morning Judge
06. You Don’t Love Me
07. Stardust Blues
08. I May Be Wrong, But I Won’t Be Wrong Always/ Closing Time Jazz
09. Oh Well
10. Hard Times

Skład:
Carl Verheyen – wokal, gitara
Nick D’Virgilio – perkusja
Dave Martin – bas
Jim Cox – klawisze
Mark Hornsby – perkusja w utworze „Hard Times”

   Carl Verheyen całą swoją twórczością udowadnia, że blues to rodzaj choroby, na którą się zapada raz w życiu i nie da się z niej wyleczyć. Jest to przy okazji choroba, na którą się zapada z przyjemnością, a im bardziej ogarnia ona ciało zarażonego, tym sprawia temu ciału więcej przyjemności. A jeśli jeszcze pojawiają się efekty uboczne, które objawiają się w postaci łączenia bluesa z elementami jazzu i rocka, stan choroby pogłębia się do granic wręcz niewyobrażalnych! W tym miejscu trzeba jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że zarażony próbuje wszystkimi dostępnymi sposobami swoją chorobą zarazić innych (co mu się bez większych problemów udaje), ale też od czasu do czasu składa podziękowania tym, którzy przed laty „sprzedali” mu tego bakcyla.

   Takim właśnie podziękowaniem, rodzajem hołdu dla zarażających jest album „Essential Blues”. To album, który pokazuje, że blues wciąż żyje i że ma się wyjątkowo dobrze. Wskazuje, że dobre utwory, bez względu na to, kiedy powstały, absolutnie nic nie tracą na wartości. I wreszcie kolejny już raz udowadnia, że jest nie tylko znakomitym wykonawcą bluesowych utworów, ale też ich znakomitym twórcą. Chwytliwość, melodyjność, energia jego utworów w niczym nie ustępuje kompozycjom, które powstały przed laty w głowach innych twórców.

   Wspomniany album łączy bowiem utwory innych autorów z kompozycjami samego Mr. Carla. I nawet przez moment człowiek nie odczuwa żadnej różnicy. Nie ma mowy o przepaści, nie ma nawet drobinek, które różnicowałyby ten materiał. Wszystkie kompozycje są znakomite, wszystkie są na niezwykle wysokim poziomie, wszystkie mają w sobie niesamowitą moc. A ich wykonanie przez Carla Verhayena wraz z niesamowitym zespołem jest po prostu mistrzowskie. Mimo trudnych fragmentów, mimo włączania elementów zaczerpniętych z jazzu, wyczuwa się niezwykłą lekkość gry, można odnieść wrażenie, że palce gitarzysty bez żadnego nadmiernego zaangażowania, wręcz samoistnie przesuwają się po strunach, muskając je zaledwie. A spod nich wychodzą przepiękne, rewelacyjne zagrywki i solówki. Zresztą wspomniany zespół bardzo dzielnie i z wielkim zaangażowaniem wspiera lidera. Na uwagę zasługują zarówno partie sekcji (świetny bas) oraz wychodzące często przed orkiestrę partii klawiszy, z którymi gitara wchodzi niejednokrotnie w intrygujące interakcje.

   Na albumie znalazło się tylko dziesięć kompozycji. To tylko w tym wypadku ma znaczenie, albowiem chciałoby się zdecydowanie więcej. Płyta kończy się zdecydowanie za szybko, bo jak wspomniałem na początku tej recenzji, zarażanie „chorobą zwana bluesem” zaczyna  się wraz z pierwszymi dźwiękami dobiegającymi z albumu, natychmiast wchodzi do układu krążenia słuchacza docierając do najdrobniejszych, zapomnianych już przez organizm komórek…

   Wszystko zaczyna się od wielkiego hitu, niezwykle energetycznego „I Take What I Want”, w którym blues łączy się z elementami country i w którym Robert pokazuje, że owszem jest liderem, firmuje album swoim nazwiskiem, ale nie zamierza wysuwać na czoło tylko gitary, lecz daje szansę wykazania się umiejętnościami technicznymi pozostałym muzykom. W tym wypadku głównie obsługującemu instrumenty klawiszowe Jimowi Coxowi. To bardzo znany utwór wykonywany przed wielu laty przez duet Sam and Dave, ale spopularyzowany dzięki wykonaniom Arethy Franklin i Rory’ego Gallaghera.     

   Po pierwszym klasyku następuje kolejny klasyk. To „Someday After Awhile” Freddy’ego Kinga, który trafił do szerszego grona słuchaczy dzięki interpretacji dokonanej przez Erica Claptona. Świetny utwór, świetne wykonanie. A to nie koniec, bo Mr. Verheyen zaproponował jeszcze swoje interpretacje kilku innych utworów. Należą do nich tradycyjny, klasyczny numer „Good Morning Judge” oraz  „You Don’t Love Me”, chyba najtrudniejszy, najbardziej jazzowy numer na tej płycie z kapitalnym synkopowanym rytmem. Do tego dostajemy mieszankę kompozycji Alvina Lee i Carla Verheyena, zatytułowana „I May Be Wrong, But I Won’t Be Wrong Always/ Closing Time Jazz”, jeden z szybszych numerów, też obdarzony elementami zaczerpniętymi z jazzu, ciekawym basem oraz urzekającą solówką Verheyena. A na sam koniec dwa przepotężne hiciory. Najpierw „Oh Well” Petera Greena, bardziej blues rockowy numer, ostrzejszy od pozostałych, z ciekawą wymianą klawiszy z gitarą. I wreszcie klasyk, klasycznie zagrany i zaśpiewany, a przez to wzruszający i poruszający – „Hard Times” Raya Charlesa.

   Wszystkie te znane tytuły przedzielone zostały własnymi utworami Carla Verheyena, które znakomicie komponują się z owymi wielkimi hitami. Nie czuć żadnej, ale to żadnej różnicy. Równie dobrze mogły powstać przed wieloma laty i pewnie dziś część z nich spokojnie mogłaby dzisiaj być traktowana jak owe hity. Na albumie zamieszczone zostały w sumie cztery kompozycje Verheyena, z tego trzy samodzielne (poza wspomnianą „wiązanką” w postaci „I May Be Wrong, But I Won’t Be Wrong Always/ Closing Time Jazz”). Najpierw słyszymy „Stealing Gasoline” – opowieść o kradzieży paliwa, którego – jak opowiedział na warszawskim koncercie – zabrakło młodemu Robertowi, gdy jechał z kumplami bodajże na koncert Grateful Dead (aczkolwiek nie wiem, czy dobrze zapamiętałem!). Potem dostajemy piękną, delikatną, instrumentalną kompozycję „Dodging The Blues” i wreszcie Robert serwuje nam klasycznego bluesa, zatytułowanego „Stardust Blues” ze świetną solówką.

   „Co się stanie z bluesem w XXI wieku?” – zapytuje Carl Verheyen, dodając jednocześnie, że „wierzy, że przeniesiemy go w przyszłość”. Blues nie jest czymś, co przypisane jest do określonego miejsca i czasu. Ta muzyka ewoluowała i dalej będzie ewoluować. Przekraczała granice i dalej je będzie przekraczać. Ale jej korzenie istnieją i dalej będą istnieć, dalej będą inspirować muzyków, by na nich wzrastali. Ten album jest tego dowodem. Jest podziękowaniem i otwarciem na nowe. To po prostu esencja bluesa!

Ray