COCHISE – Swans And Lions (2018 Metal Mind Productions)

COCHISE – Swans And Lions (2018 Metal Mind Productions)

01. 16
02. Cristal
03. Neverland
04. Tick Tack Toe
05. Beautiful Destroy
06. Pain Of God
07. Winter
08. Control
09. Storm
10. Swans
11. And Lions
12. Secrets

Skład:
Paweł Małaszyński – wokal
Wojtek Napora – gitara
Radek Jasiński – bas
Adam Galewski – perkusja

   Przyznaję szczerze, że kiedy dotarła do mnie pierwsza płyta Cochise, w której rolę wokalisty sprawuje Paweł Małaszyński, byłem pewien, że to tylko rodzaj chwilowej fanaberii. Fanaberii bardzo udanej, bo wydany w 2010 roku album „Still Alive” był zaskakująco profesjonalny, a przede wszystkim bardzo dobrze się go słuchało. Wbrew moim przypuszczeniom zespół wcale nie okazał się jednorazową efemerydą, wręcz przeciwnie działał z wielkim zaangażowaniem, wydał kilka płyt, sporo koncertował, a sam pan Paweł udowodnił, że potrafi bez problemu potrafi połączyć rolę wokalisty z rolami aktorskimi (nawet udało mi się obejrzeć parę odcinków serialu Belle Epoque…).

   W tym roku na sklepowe półki trafił piąty już krążek białostockiej grupy, zatytułowany „Swans And Lions”. I nie powiem tu nic odkrywczego, a wręcz się powtórzę, że krążek to świetny pod względem kompozycyjnym i produkcyjnym. Zespół potwierdził, że znalazł swoją niszę, że stworzył własny styl grania grunge rocka, bo tak najprościej zaklasyfikować jego muzykę. Czuć w niej źródła inspiracji, ale żadne z nich nie wychodzi na czołowe miejsce, a to znakomicie świadczy o zespole. Czerpie, ale nie powtarza.

   Zespół dobrał kawałki w sposób na tyle znakomity, że słucha się ich znakomicie, że tworzą rodzaj takiej specjalnej układanki, że z niecierpliwością czekamy na każdy jej element. Zespół bawi się rytmami, bawi się aranżacjami, w ogóle dobrze bawi, a ta zabawa skutecznie udziela się słuchaczom. Grupa udowadnia, że w tym pozornie dość skostniałym gatunku muzycznym można stworzyć bardzo, ale to bardzo wiele. Kto nie wierzy, niech spróbuje „Swans And Lions”, a jestem pewien, że będzie równie zaskoczony, jak ja. Bo – jak wspomniałem wyżej, mogłem się spodziewać, że będzie dobrze, ale że będzie aż tak dobrze, że ta muzyka mnie aż tak wciągnie, to się jednak nie spodziewałem. Zespół zaskakiwał mnie niemal każdym kawałkiem.

   Bo wyobraźmy sobie, że najpierw dostajemy ocierający się niemal metal i bardzo „pachnący” The Cult utwór „16”, po nim sludge’owy, ciężki, ale z wyczuwalnym „folkowym elementem” kawałek „Cristal”. Było raczej wolno, więc jako trzeci pojawia się szybki z poszatkowanym rytmem, według mnie jeden z najciekawszych numerów na płycie, czyli „Neverland”. Po nim w uszy wdziera się mocny bas, a zespół rozpoczyna wręcz post punkowy (sic!) numer „Tick Tack Toe” z fajnymi zaciągami wokalisty. I na tym na razie kończą się szybsze numery, a zespół wkracza w „krainę melancholii”. Najpierw pojawia się ciężkawy, klimatyczny, szamański numer „Beautiful Destroy”, później jedna i pół ballady, czyli atmosferyczna, zaśpiewana niższym głosem, do tego uzupełniona  winylowym trzaskiem i klawiszami „Pain Of God” oraz delikatna, zimna, akustyczna (do połowy) ballada „Winter”, która od połowy zamienia się w ostrzejszy, ale wciąż świetny numer z fajną solówką. Dalej ponownie jest już ciężej i ostrzej. „Control” to świetny numer, oparty na basie i perkusji, do tego z fajnymi zagrywkami gitary i „zaciągami” wokalisty (tak sobie pomyślałem, że jak by włączyć do niego wesołe klawisze, wyszedłby z niego niezły numer dyskotekowy…). Później niebo zaciąga się chmurami i zaczyna  ciągnąć się „Storm”, fajny, lekko niepokojący, bardzo klimatyczny. Po nim zaczyna się pierwsza część tytułu, czyli „Swans” – ciężki, z zawodzącym wokalem i będący jego dopełnieniem szybszy, ciut punkujący, na pewno bardzo brytyjski w klimacie numer „And Lions”. Rolę kawałka bonusowego zespół przeznaczył miłemu, balladowemu numerowi (fragmentami trochę kojarzącemu się z The Doors) kawałkowi „Secrets”.

   To oczywiście tylko pobieżne opisy, które w żaden sposób nie oddają tego wszystkiego, co zespół przygotował na tym krążku. To tylko krótkie wzmianki o wszystkich utworach, które – mam nadzieję – zachęcą do samodzielnego odkrywania tej płyty. Dla mniej odkrywanie było wielką przyjemnością. Spróbujcie, może dla was też będzie.

Ray