Eryk KULM QUINTESSENCE – Private Things (Polskie Radio, 2019)

01. Prashanta
02. After The Morning
03. Ups & Downs
04. Flip – Flap
05. Ups & Downs (alt. version)
06. The Morning After

Skład:
Eryk Kulm – perkusja
Rasul Siddik – trąbka
Marcin Kaletka – saksofony
Michał Szkil – fortepiano
Michał Jaros – bas

   Miałem okazję posłuchać tej płyty jeszcze przed oficjalną datą jej wydania. I to posłuchać na sprzęcie najwyższej klasy, znajdującym się w Studiu U22. Dzięki temu, ta niezwykła muzyka zabrzmiała jeszcze bardziej niezwykle. Późniejsze jej odtworzenia na gorszej jakości sprzęcie nie były już tak znakomite, nie ukazały wszystkich brzmieniowych niuansów zawartych na tym krążku, nie zmieniły jednak jednego – oryginalności, wyjątkowości i niesamowitości tej muzyki.

   Album zawiera zaledwie sześć utworów, w tym jeden zagrany został w dwóch wersjach, ale ta ilość w zupełności wystarczy, by zakochać się w tej muzyce po uszy. Chociaż wcale nie jest za prosta i za łatwa w odbiorze. Ale jest na tyle doskonała, na tyle wciągająca, że nawet osoby, które stroniły od jazzu, mogą jej spróbować. Zaś ci, którzy lubią lekkie jazzowe szaleństwa będą jej słuchać tak, jak ja. Długo i namiętnie, by smakować każdy pojedynczy dźwięk, by cieszyć uszy muzyką, by dać się zaskakiwać niesamowitymi umiejętnościami technicznymi muzyków.

   To płyta z “klimatem”, z niesamowitą atmosferą, płyta melancholijna, nostalgiczna, płyta, która powoduje, że zapominamy o otaczającym nas świecie, która wyrywa nas z rzeczywistości, z przestrzeni, w której akurat się znajdujemy i przenosi nas w zupełnie inny świat. Z jednej strony w świat naszej wyobraźni (tu oczywiście każdy ma możliwość powędrowania tam, gdzie zechce), skutecznie pobudzanej przez dobiegająca z głośników muzykę, z drugiej zaś strony – a dzieje się tak zazwyczaj podczas jednego z kolejnych słuchań płyty – przenosi nas w czasie do lat 60. i 70 ubiegłego stulecia. Bo w tej muzyce jest tamten specyficzny klimat.

   Oczywiście trudno się temu dziwić, skoro twórcą większości kompozycji jest mistrz perkusji Eryk Kulm, który przecież wyrósł na takiej muzyce słuchając w latach 60. jazzmanów w sopockim klubie. A później przez dziesiątki grał taką muzykę. Pan Eryk grywał w różnych składach z ogromną liczbą muzyków, później założył własny zespół, a wreszcie postanowił przygotować album z własnymi kompozycjami (na albumie jest tylko jedna kompozycja innego muzyka – utwór “Prashanta” Dolpha Castellano). Dobrał sobie do współpracy znakomitych, młodych ludzi, którzy wnieśli ze sobą młodzieńczy zapał i wspólnie stworzyli dzieło perfekcyjne pod względem technicznym i brzmieniowym, ale też dzieło, które żyje, które wręcz tryska nieskończoną energią.

   Mistrz Eryk z młodymi kolegami nie zamierzali dopasowywać się do współczesnych radiowych standardów, więc stworzyli utwory, które trwają zdecydowanie dłużej niż trzy minuty, dzięki czemu mogli w nich ukazać całą swą maestrię, cały swój talent kompozycyjny, aranżacyjny, a wreszcie niepoślednie umiejętności improwizacyjne. Bo chociaż każdy utwór zaczyna się od określonego, zazwyczaj dość chwytliwego tematu, to jednak jest on w trakcie trwania poddawany licznym wariacjom, muzycy puszczają wodze swojej fantazji, bawiąc się dźwiękami z wielkim wyczuciem i gracją.

   Album zaczyna się wspomnianą kompozycją “Prashanta”. I jest to znakomite rozpoczęcie, które od razu pokazuje, z jaką muzyką i jakimi muzykami będziemy mieć do czynienia. Jest w tym utworze delikatność, jest trochę szaleństwa, jest nawiązanie do wspomnianych lat 60. i “filmowy” klimat. Kolejne utwory, wszystkie już autorstwa lidera grupy znakomicie z nią współbrzmią, są jej rewelacyjnym rozwinięciem. Mistrz Eryk udowodnił, że nie tylko jest znakomitym muzykiem – jego perkusja jest delikatna, śpiewna, każde uderzenie w talerz jest niczym uderzenie kropli deszczu, rozpryskuje się na setki drobinek – ale, że jest równie dobrym kompozytorem. Każdy temat niezwykłe łatwo wpada w uszy, ale też jest na tyle plastyczny, że można go rozwijać bez żadnych ograniczeń. Tak jest w przypadku transowego “After The Morning”, rozbudowanego, obdarzonego licznymi zmianami tempa i klimatycznym fortepianem “Up & Down”, w najszybszym na płycie, ubranym w melodyjną sekcję dętą “Flip-Flap” i w kończącym płytę “The Morning After” z “wariactwami” dęciaków, ale… w granicach normy.

   Ta płyta pieści i porusza, koi i porywa, zachęca by popaść w chwilę melancholii i pobudza do aktywnego działania. Połączenie wieloletniego doświadczenia i młodzieńczej energii stworzyło dzieło ze wszech miar doskonałe

Ray