PAATOS – Breathing (2011 GlassVille Records)

01. Gone (5:52)
02. Fading Out (3:36)
03. Shells (5:58)
04. In That Room (4:56)
05. Andrum (1:25)
06. No More Rollercoaster (4:15)
07. Breathing (5:56)
08. Smärtan (4:30)
09. Surrounded (4:48)
10. Ploing, My Friend (0:56)
11. Precious (4:25)
12. Over & Out (3:31)

Skład:
Petronella Nettermalm – wokal, wiolonczela w “Precious”
Ulf Rockis Ivarsson – bas
Peter Nylander – giitara, klawisze, flet, puzon
Ricard Huxflux Nettermalm – perkusja, klawisze, skrzypce
gościnne:
Svante Henryson – wiolonczela

   PAATOS to szwedzki kwartet, założony w roku 2000, który wyspecjalizował się, można chyba tak napisać, w stylu „melancholic post rock”. Sądzę, że ta definicja dobrze oddaje istotę i klimat muzyki tego bandu. Każdy ich album zawiera kompozycje roztaczające ciepło panoramicznego, „przestrzennego” rocka z melodiami „utkanymi” głęboko odczuwanym smutkiem. Uwagę zwraca efektowna i efektywna instrumentalizacja, sprzyjająca nastrojowi „rozpaczliwej egzystencji”, w którym melancholia na stałe wpisana jest w muzyczny krajobraz. Mimo tej nostalgii, niejako programowej, leniwie spływającej z poszczególnych kompozycji do świadomości słuchaczy, pojawiają się również chwile „wyładowane” po brzegi energetycznymi środkami wyrazu, z emocjami na pierwszym planie, niewiarygodnie elegijne. Styl Paatos charakteryzują także klasyczne elementy post rocka, na przykład systematycznie przywoływana dynamika w cyklu głośno- cicho. Wartością samą w sobie zespołu wydaje się być także wokal, niebiański, zjawiskowy głos Petronelli Nettermalm, który swoją barwą, czarem, niekiedy majestatem wręcz paraliżuje odbiorcę, wymuszając koncentrację.

   Album „Breathing” prezentuje te wszystkie wartości, z których Szwedzi dali się poznać już w przypadku debiutu „Timeloss”, moim zdaniem najlepszej ich płyty. Ale takie stwierdzenie nie oznacza wcale, że pozostałe krążki, łącznie z wydanym po 5 latach milczenia najnowszym, są słabe. Nic bardziej mylnego, gdyż czwórka artystów Paatos, wspięła się szybko na wyżyny artyzmu, rockowej poezji, dowodząc wysokiego poziomu na kolejnych wydawnictwach. Wszystkie ich publikacje cechuje dbałość o najmniejsze szczegóły, od tych czysto technicznych aż po stricte muzyczne. Dysk „Breathing” gwarantuje wysoki standard odbioru, choćby dlatego, że jego producentem jest szanowany muzyk Steven Wilson z Porcupine Tree. Członkowie grupy śmiało sięgają do różnych szuflad stylistycznych, wzorując się niekiedy na patentach art rocka, celebrując czasami atmosferyczne fluidy ambientu, przekraczając chętnie granice jazzu, ustawicznie podążając ścieżkami progresji, dodając sporadycznie akcenty naznaczone mrokiem rocka gotyckiego, rozpinając piękne kurtyny dźwiękowe autorstwa instrumentów klawiszowych, przywołujących w pamięci niektóre akty z twórczości także szwedzkiej formacji Anekdoten, a jeszcze wcześniej dorobek King Crimson. Niesamowity szpagat, który nie ma jednak wpływu na jednorodność i spójność muzycznych obrazów Paatos. Warstwa liryczna zawarta w tekstach krążących tematycznie wokół pożegnań, rozstań, rozczarowań, a także innych dosyć depresyjnych aspektów ludzkiej egzystencji współpracuje z muzyką, która ma wiele twarzy, od powściągliwej, stonowanej, po wydawałoby się wyniosłą i niedostępną. Zespół roztacza wokół swoich kompozycji autorską aurę, przesiąkniętą jakże często tajemniczością, mrokiem. Aby osiągnąć zamierzony efekt, artyści nie stronią od lekko „pachnących” czasami retro instrumentacji, odsuwając na margines nowoczesne wynalazki, które w wielu utworach musiały ustąpić miejsca dźwiękom tradycyjnego, jakże pięknie brzmiącego melotronu, melodiami syntezatorów inspirowanymi dziedzictwem rocka „tłustych” lat 70-tych, wyeksponowanie organów Hammonda, oraz niewinnym flirtem z elementami bliskimi muzyce pop. Stąd też można mieć wątpliwości, czy te muzyczne ekspozycje to niekomercyjne, progresywne stories, czy może już łatwiejsze w odbiorze, oparte na fundamencie melodyjności piosenki. Niezależnie od rozstrzygnięcia powyższej kwestii, nie ulega żadnej wątpliwości, że 11 części zestawu „Breathing” wciąga naturalnym pięknem, którego wyznacznikami stają się prostota, umiarkowanie w kształtowaniu aranżacji, a także wzmiankowane już wyżej partie „wokalnego anioła” Patronelli Nettermalm.

   Przyjrzyjmy się bliżej zawartości zestawienia:
„Gone”- mocne otwarcie programu, w którym kwartet konstruuje solidną „ścianę” dźwięku, a Petronella uwodzi jak czarodziejka swoim wspaniałym głosem. Nadmienić należy, że do tej pieśni wyreżyserowano clip, który dowodzi, że zespół potrafi wiele wyrazić wykorzystując również klatki filmowe. Świetne selektywne brzmienie, zadumana atmosfera, powolny rytm, oraz ambitne rockowe frazy łączą się w spójną całość. Od około trzeciej minuty spektakularna partia basu oraz narastająca burza perkusyjnych tonów prowadzi utwór do instrumentalnej erupcji. Kompensacja głosu, masywnej sekcji, oszczędnej gitary i wywołującego drżenie „skóry” melotronu daje zadziwiający błyskotliwością efekt.
„Fading Out”- drobiazg, zaledwie trzy i pół minuty, przypomina niepozorny dzban, z którego przy każdym ruchu wylewają się fale piękna. Uderza piosenkowa prostota, dosyć jednostajny rytm, dźwięki kroczące w mroku rozświetlanym błyskami ulicznych lamp, a te błyski gwarantuje naturalnie niepowtarzalna wokalistka. W części środkowej widoczna w Kosmosie tonów partia syntezatora. Klimat zbliżony do jesiennej, takiej listopadowej szarości z ognikami gwiazd przebijających się zza kłębowiska chmur wieczorową porą. Bądźcie przygotowani na sferyczne przeżycia, nie oczekujcie pogody ducha i radosnego zgiełku.
„Shells”- magia, zjawisko, bajka, tymi słowami staram się oddać szlachectwo tego brylantu, choć zapewne marne moje wysiłki, gdyż trudno opanować te emocje i przełożyć je na kod znaków czytelnych dla niezaangażowanego odbiorcy. Multum akustyki umiejętnie zaprojektowanej na płaszczyźnie dźwięków elektrycznych. Olśniewająca linia melodyczna, niespieszny rytm, przypominający mi niektóre frazy „Kołysanki” polskiego jazzmana Krzysztofa Komedy, przywołanej w filmie Polańskiego „Rosemary Baby”. Może to złudne wrażenie, ale ponoć pierwsze skojarzenie jest najtrafniejsze, a ja od dłuższego czasu nie mogę uwolnić się od tej myśli. W tym utworze gra nie tylko muzyka, także uczucia i namiętności. Uwaga! Można się uzależnić!
„In That Room”- mroczne plamy dźwięku łączące się w całe smugi tworzące warkocze ciemności. Pulsujące światło w oddali to głos, gitarowy pogłos kreślący sobie znany pejzaż, klawisze wędrujące po wolnych przestrzeniach widocznych aż po horyzont, perkusyjne beaty punktujące jak burzowe gromy, basowy puls potężnych, pierwszych kropel deszczu stukających po szybach smutku i sennych marzeń. Walka żywiołów, wewnętrznych sił duszy i wyobraźni, a pod jej wpływem przyspieszony puls wyrywający serce w przestrzeń. Myślicie, że to stek bzdur, „częstochowskie” rymy, ludzka głupota? No to posłuchajcie sami! Życzę powodzenia w ujarzmieniu tych sił rockowej „natury”.
„Andrum”- przeraźliwy wiolonczelowo- fortepianowy smutek, głęboki i bolesny króluje w tym instrumentalnym przerywniku, ozdobiony plamkami bezsłownych wokaliz Damy przed mikrofonem. Trudno tutaj mówić o strukturze rytmicznej, o zwartej melodii, dźwięki rozmywają się w z pozoru chaotycznej mgle, na tronie zasiada klimat.
„No More Rollercoaster”- naiwny sądziłem, że architekci dźwięków z dalekiej Północy wykorzystają poprzednika jako formę intro, nie łamiąc bezceremonialnie ram nastrojowości, stworzonych kilkadziesiąt sekund wcześniej. Ten kawałek nie jest zły, ale niestety użyte środki muzycznego wyrazu kontrastują w znacznym stopniu z „Andrum”, budząc słuchacza z marzeń. Gdyby nie partia solowa gitary w drugiej części kompozycji, utwór ten nie pozostawiłby żadnych wspomnień w pamięci odbiorców.
„Breathing”- przebudzenie trwało krótko, wracamy na tory wizji kreślonych siłą wyobraźni. Sny i marzenia mieszają się z realnymi scenami. Dziwne pogłosy, gitarowe echa dopiero po minucie uzyskują kontury melodii. Płaczący smyk wybrzmiał do ostatniej nutki ustępując miejsca czystości wokalu, porywający, różnorodny rytm, fantastyczna praca sekcji, bogactwo instrumentalnych kreacji pozwala zrozumieć, dlaczego właśnie ta symfonia stała się tytułowym punktem kulminacyjnym albumu. Śmiem twierdzić, a mam w swoim posiadaniu wszystkie publikacje Paatos, że ten fragment należy do najbardziej poruszających i złożonych rozdziałów progresji w historii kwartetu. Dodałbym jeszcze jedną refleksję, ta kompozycja trwa niecałe 6 minut, a spektrum dźwięków poraża wystawnością i bogactwem, a stąd blisko do wniosku, że progresywność wcale nie musi oznaczać wielominutowych mamutów, że także w zwięzłej formie zawrzeć można cała „fontannę” pomysłów.
„Smärtan”- Brendan Perry meets Gazpacho meets Dead Can Dance, a P. Nettermalm osiągnęła klasę divy klimatycznego rocka Lisy Gerrard. Niech to wystarczy za cały komentarz.
„Surrounded”- smyczkowe pejzaże, podniesione tętno muzyki, więcej ożywczych barw, iskierki optymizmu. Paatos tworzy patos, czyli monumentalne i wzniosłe frazy sztuki muzycznej w wykonaniu rockmanów. Słyszalne napięcie emocjonalne dodające estetycznemu wizerunkowi kompozycji artystycznych wartości.
”Ploing, My Friend”- miniatura „zagrana” przez pozytywkę.
„Precious”- kapitalna melodia z kastanietami, znakomicie wplecionymi w brzmienie, utwór dosyć typowy dla stylu formacji z symfoniczną aranżacją i ten magnetyczny głos. Ach, co za przeżycie! Niby zwykła piosenka, a jaki spektakl wokalny potrafi wykreować zdolna artystka.
„Over & Out”- bardziej dynamicznie, surowo, może pod wpływem dyktujących wyraziście rytm basu i perkusji. Ten puls „prześladuje” nas od początku do końca. Kurtyna opada. Koniec widowiska. To już ostatnia kwestia Petronelli Nettermalm wspomaganej przez nie mniej profesjonalnych kolegów.

Na zakończenie kilka porad praktycznych:
-słuchawki obowiązkowo na uszach,
-wieczorowa, albo lepiej nocna pora,
-wyłącznie face to face z muzyką, czyli słuchaj w samotności,
-od początku do końca, w przeciwnym razie przekroczysz delikatną granicę krainy kruchych emocji,
-przedtem postaraj się uwolnić od błahostek rzeczywistości, a zatem oddaj się muzyce w jasyr.
Jak spełnisz te warunki, mgliste warkocze dźwięków o delikatnej fakturze ukołyszą, zahipnotyzują, zrelaksują jak najlepszy specyfik (Uwaga! Bez działań ubocznych!).

8.5/10
Włodek K.

Recenzja ukazała się na stronie Metal Mundus w dniu 01.06.2011