QUANTUM FANTAY – Bridges Of Kukuriku (Bassick Records, 2010)

01. Kukuriku Part 1
02. Follow The Star
03. Shiver Moments
04. Portable Forest
05. Counter Clockwise
06. Kukuriku Part 2

Skład:
Pieter “Pete Mush” Van Den Broeck (Syntezatory)
Wouter “Jaro” De Geest (Bas)
Gino “Bartolini” Verhaegen (Perkusja)
Glenn “Dario Frodo” Ployaert (Gitara)
Goście:
Karel “Charles Sla” Slabbaert (Flet)
Pete Mush (Saz/ Vocoder)
Jaro (Vocoder/ Flet)

   Belgowie z Quantum Fantay goszczą na tych łamach po raz pierwszy. Kwartet z Lokeren tworzy muzykę nietuzinkową, wymykającą się wielu klasyfikacjom, w której dominującymi akcentami są psychodelia i space rock, choć te określenia są zbyt jednowymiarowe by w pełni oddać charakter ich muzyki. Nie jest to przekaz popularny, słyszalny w każdej stacji radiowej, uwielbiający wielkie sale koncertowe. Spróbujcie pójść do jakiegoś „dobrego” sklepu muzycznego i zapytajcie o jakikolwiek album Quantum Fantay. Najczęściej spotykaną reakcją obsługi będą „gały wielkie jak pięć złotych” i bezgłośne mamrotanie „Quantum jak…”.

   Poznałem twórczość Belgów przed trzema laty, gdy na zaproszenie Quidam trafili na koncert do Domu Kultury w Żninie (woj. kujawsko- pomorskie) wprawiając w zachwyt nabitą do granic wytrzymałości salę. To właśnie w tym miejscu nabyłem ich dwa pierwsze albumy. Do muzyki wracałem niesystematycznie, w zależności od nastroju, a kto miał kiedyś okazję posłuchać, ten wie o czym mówię.

   Aż tutaj nagle kilka tygodni temu otrzymałem SMSa od mojej progrockowej wyroczni, Adama Droździka z radia PiK „Włodziu, udało mi się załatwić termin koncertu Quantum Fantay w naszym radiowym studio na 24. marca”. Przyznam, że wiadomość ta zelektryzowała nie tylko mnie, gdyż jestem zdania, że twórczość tego zespołu w grodzie nad Brdą jest doskonale znana dzięki popularyzacji na antenie radiowej. W czwartek karnie stawiłem się na kameralny występ dla około 50 fanów (więcej nie zmieści się w tym pomieszczeniu), przychodząc sporo wcześniej z nadzieją, że będzie mi dane uzupełnić kolekcję płyt z ich logo. Nie zawiodłem się, choć w sprzedaży był, obok pierwszych dwóch oficjalnych krążków, tylko „Bridges Kukuriku”, nakład poprzedniego wydawnictwa, na który ostrzyłem sobie zęby „Kaleidothrope” (2009), jest już aktualnie wyczerpany (!!!).

   Przy okazji „dorwałem” na pogawędkę gitarzystę Glenna Ployaert, sympatycznego gościa, który zupełnie dobrze mówi po niemiecku, a dla mnie było to istotne, bo mój angielski to typowy „cienki Bolek”. Glenn potwierdził, że przybyli na kilka koncertów do Polski na zaproszenie świetnego krakowskiego Hipgnosis, a w programie występy poprzedniego dnia w Toruniu, potem w Gniewkowie i na zakończenie w Krakowie. Uwaga, uwaga, grupa występowała we wszystkich tych miejscach w ramach przyjaźni polsko- belgijskiej za kompletną „darmochę”, dlatego wstęp był wolny. Rzadko się zdarza, by otrzymać szansę wysłuchania tak doskonałej, profesjonalnie zagranej muzyki za „friko”. Wracając do rozmowy z „Dario Frodo” (to jego ksywka) powspominaliśmy festiwal w Żninie, wymieniliśmy poglądy o kondycji rocka progresywnego w Europie i na świecie, a potem zaczęło się misterium transmitowane przez blisko godzinę „na żywca” w Radiu PiK. Entuzjastyczna, wulkaniczna reakcja publiczności stała się bodźcem do dalszego kreślenia kosmicznych, stuprocentowo instrumentalnych wizji Quantum Fantay przez następną godzinę. Artyści nie widzieli żadnych przeszkód, aby prezentować kolejne kompozycje ze swojego dosyć już bogatego dorobku. Praktycznie słuchacze otrzymali reprezentatywny przekrój całej twórczości. Dla mnie i nie tylko, sądząc po gorącej atmosferze na widowni, sam rewelacyjny koncert potwierdził wysoki poziom sztuki muzycznej kwartetu, o bardzo rozległym spektrum stylistycznym. Oprócz space rocka, psychodelii, rocka progresywnego i elektronicznego rockmani wypuszczali się w rejony nawet heavy metalowe, zaostrzając brzmienie na krótkim dystansie w niewiarygodny sposób. Dawno nie musiałem się zmagać z taki woltami rytmicznymi, łamańcami melodycznymi, zmienną konfiguracją klimatów.

   Przechodząc w tym miejscu do części tekstu poświęconej płycie „Bridges Of Kukuriku” muszę od razu stwierdzić, że w porównaniu do studyjnej rejestracji, czwórka chłopaków z Lokeren to „rogate dusze”, a ich „żywy” przekaz aż szkli się od dynamicznych, ostrych partii gitarowych, niesamowitej potęgi basu i perkusji, która swoją klasa przyćmiłaby niejeden heavy metalowy band. Także syntezatory podbijają wskaźniki mocy, dlatego do „ugrzecznionej” wersji płytowej należy podchodzić ze świadomością, że potencjał Quantum Fantay znacznie przekracza normy wytyczone pracą studyjną. Wydawnictwo „Kukuriku” to rzadko obecnie spotykana fantazja na tematy muzyki Kosmosu, łączącej brzmienia elektryczne podlane gęstym „sosem” elektronicznym, a przyznać trzeba, że zestaw Pietera robi imponujące wrażenie. Jak urozmaicona to muza świadczy określenie, które znalazłem przeglądając materiały teoretyczne do tekstu, „Ethno-Techno-Prog-Metal-Rock” połączony z burzą dźwięków kosmicznych i rewelacyjną świeżością brzmienia. Album trwa niecałe 50 minut, które mijają błyskawicznie i pozostawia odbiorcę z natrętną myślą „pałętającą” się po uliczkach świadomości, że pierwszy kęs wyostrza dopiero apetyt, a żeby docenić w pełni aromat i smak, należy delektować się tym dźwiękowym kolażem znacznie dłużej. Każde wejście muzyki w poszczególnych kompozycjach ma bardzo zrównoważony, spowolniony charakter, by z każdą nutką zyskiwać na dynamice rozwijając zasadniczy motyw i demonstrując go w różnych konfiguracjach rytmicznych, zmieniając jego profil melodyczny.

   Udanym pociągnięciem, które pozwala szybko utrwalić w pamięci brzmienie Quantum Fantay jest wyeksponowanie partii fletu, które w zderzeniu z niekiedy potężną ścianą dźwięków gitarowo- perkusyjno – syntezatorowych przypomina samotnego wędrowca, który zabłądził w labiryncie uliczek i zaułków i, który wykorzystując swój urok osobisty i przychylność innych, ci inni to naturalnie słuchacze, próbuje swoją artystyczną sylwetką wpasować się w estetyczny krajobraz. Zabiegi te, dzięki wyważonym proporcjom udziału instrumentów, kończą się powodzeniem, a to z kolei przedkłada się bezpośrednio na jakość tych muzycznych kreacji.

   Już pierwszy numer w zestawie może „pochwalić” się większością przymiotów stylu Quantum Fantay, licznymi partiami solowymi, które w tej kompozycji prowadzą głównie klawisze, elektryczne gitarowe struny oraz flet na bazie hipnotycznej pracy sekcji. W ramach każdego muzycznego rozdziału albumu muzycy kierują rytmem i liniami melodycznymi w odmienne rejony, które jak egzotyczne krajobrazy za szybą autokaru przesuwają się przed oczyma wyobraźni odbiorcy. Raptem 8 minut muzyki, a utwór kilkukrotnie zmienia swoją charakterystykę, czego bodźcem stają się dominujące w danej chwili instrumenty, by ponad 2 minuty przed końcem przejść z ostrego rockowego „tętna” na rozlane w przestrzeni smugi w klimacie etnicznych spektakli misteryjnych, aranżowanych przez ludzi żyjących z dala od cywilizacji. Jakieś pogłosy, fletowe „zawodzenia”, dzwonki, szumy wiatru, odgłosy kojarzące się z nocnym życiem świata przyrody. „Follow The Star” nakręca metodycznie spiralę dynamiki, by w 1:50 przy efektywnym współudziale gitarzysty jeszcze zaostrzyć brzmienie. Jest miejsce na ciekawą partię solową, oraz na podziwianie punktującej rytmicznie sekcji. Oszałamiająca jest łatwość przechodzenia w kompletnie inne rejony brzmienia, tak jak w tym fragmencie w okolicy 3:40, gdy wszystkie dźwięki zostają wytłumione do zera, a na froncie pozostają wyłącznie keybaordy snujące swoje wizje. Zaznaczyć należy, że przy tych niejako programowych zwrotach akcji spójność i harmonia nie zostają zakłócone nawet na ułamek sekundy.

   Gdyby przeprowadzić eksperyment i włączyć „Follow The Star” na pierwsze dwie minuty, a następnie odsłuchać dwie ostatnie minuty musielibyśmy dojść do wniosku, że to ani chybi wyrwane z muzycznego kontekstu strzępy myśli artystycznej artystów w żaden sposób nie pochodzące z jednej kompozycji. Sama końcówka tego kawałka to ponownie wysublimowane space rockowe komety leniwie przemierzające Wszechświat. A zrelaksowany słuchacz czuje się zaskoczony, gdy do jego uszu dobiegają pierwsze tony „Shiver Moments” z rasowym, motorycznym riffem heavy metalowym. Wymiatanie na całego! Drapieżne tony gitarowego „wiosła”, zabójcze uderzenia perkusji, a na drugim planie snujące się sekwencje dźwięków klawiszy, ignorujące heavy metalowy wizerunek. W połowie trasy gwałtowne hamowanie, wprowadzenie akcentów epickich, po których przez ponad 60 sekund linię rytmiczną kształtuje gitara. Następne „załamanie” powierzchni utworu wyznacza czas na granicy 5:10, syntezatorowe chmury zasnuły niebo aż po horyzont, a zza tej warstwy przebijają się kolejny raz dźwięki gitar, w krótkiej acz dosadnej solówce. „Portable Forest” to kolejny przykład umiejętności artystów, gdyż utwór przechodzi przez tak różne fazy, że bez koncentracji trudno się w tym wszystkim połapać. Serce raduje świetny motyw melodyczny, który jak świetlik przemierza na tle mrocznej zasłony intensywnych płaszczyzn syntezatorowych, znikając po kilkunastu sekundach, by potem zatoczywszy krąg znaleźć się ponownie w zakresie słyszalności. Struktura rytmiczna tego utworu jest maksymalnie pokręcona, a „zawijasy” serwowane przez twórców ocierają się o granice chaosu. Momentami odbiorca ma wrażenie, że tych emitowanych bodźców jest zbyt dużo, przysypują jak lawina nasze zmysły, ale po czasie wszystko okazuje się być pod kontrolą. Najdłuższy akt na albumie „Counter Clockwise” rozwija się powoli jak cierpliwie tworzona przez artystę wizja jego smaku estetycznego. Dużo w niej smaczków, detali, które zsumowane wpływają znacząco na odbiór całości. Ta kompozycja jest jednocześnie najbardziej złożoną częścią, w której odkryć można także fragmenty improwizowane, w których jazzowa gitara miesza się z figurami klawiszy, których adresem jest być może techno (!!!). A jej odcinek po 6:20 podchodzi pod próg „świątyni” technicznego progmetalu. Album zamyka drugi akt „Kukuriku”, logiczna konsekwencja otwarcia, ekspozycja palety umiejętności belgijskich muzyków. Właśnie ten utwór spina w formie klamry tematycznie zawartość tego wydawnictwa.

   Quantum Fantay ma wiele do zaoferowania, czego dowodem zarejestrowanym na srebrnym dysku jest materiał nazwany „Bridges Of Kukuriku”, stylistyczny szpagat między psychodeliczną tradycją a progresywnością. Płyta godna każdych uszu poszukujących niebanalnych rozwiązań rytmicznych, pomysłów melodycznych i tolerujących różne, niekiedy odległe od siebie kombinacje w przedziale brzmienia. Pozycja dla wymagających słuchaczy, dla których muzyka rockowa to nie tylko gromadzenie i odsłuchiwanie kolejnych publikacji.

Włodek K.

Recenzja ukazała się na stronie Metal Mundus w dniu 18.05.2011