WASIO – Wasio (Ocean Management, 2019)

01. Usłysz mój głos
02. Nie wierzę w cuda
03. Bądź
04. O czym do mnie milczysz
05. Komunały
06. Dalej już muszę iść sam
07. Wilki i wrony
08. Pobudzeni
09. Zacząć jeszcze raz
10. Kołysanka

Skład:
Maciej Wasio – wokal, gitara akustyczna
Piotr “Rubens” Rubik – gitara lap steel, banjo, mandolin
Tomasz Kasiukiewicz – klawisze
Bartosz “Bartozzi” Wojciechowski – kontrabas, bas
Robert Rasz – perkusja
gościnnie:
Marcin Bors – dziwadełka

   Maciej Wasio się kojarzył. Oczywiście z zespołem OCN i jego muzyką, będącą wypadkową tendencji do grania mocniejszego rocka, wymieszanych z potrzebą tworzenia „przytulanek”. Zespół zdobył już spore grono fanów i kiedy wydawało się, że już tylko czekać jak grupa zrobi światową karierę, bo miała ku temu możliwości, działalność grupy została zawieszona. Nie znam szczegółów i nie ma potrzeby w nie wnikać, bowiem wokalista nie zaprzestał śpiewania, a wręcz przeciwnie, bardzo sprawnie powołał do życia nowy project, któremu nadał nazwę WASIO.

   Skorzystał ze swojego nazwiska, bo jak stwierdził, w tym wypadku stał się głównym dostawcą muzyki i słów do utworów (w kilku wypadkach w komponowaniu wsparł go Piotr Rubik), ale też do niego należy słowo końcowe we wszystkich kwestiach. I oczywiście odpowiedzialność za ewentualne wpadki. Te ostatnie mogą zdarzyć się wszystkim, ale na razie muzykowi udało się ich uniknąć, dzięki czemu możemy się cieszyć debiutanckim albumem projektu, zatytułowanym… “Wasio”.

   Czy ta płyta będzie zaskoczeniem dla fanów OCN? I tak, I nie. Na pewno może zdziwić, że Maciej bardzo dokładnie podpiłował rockowe pazurki, z drugiej zaś trudno zaprzeczyć, że swoją nostalgiczno-melancholijną naturę, która wszak objawiała się częściowo I we wcześniejszej jego działalności, tym razem podał nam na dłoni. Stworzył bowiem dziesięć bardzo ładnych, delikatnych, grzecznych piosenek, którymi cieszyć się mogą słuchacze bez względu na wiek, płeć, miejsce zamieszkania, czy pozycję społeczną. Bo to zbiór bardzo dobrych, ładnych, chwytliwych piosenek. To piosenki. które “nie muszą się podobać”. One się po prostu podobają. Chociaż jest delikatnie, to jednak nie jest ckliwie, chociaż jest grzecznie, to nie mdło.

   Chociaż jest milusio w warstwie muzycznej, to już słowa śpiewane przez muzyka wcale (w każdym razie w wielu utworach) miłe nie są. Może nie same słowa, ile kryjąca się za nimi treść. Nie wiem, “co poeta miał na myśli”, bo podczas pisania myśli mógł mieć najprzeróżniejsze, istotniejszy jest w tym wypadku nasz odbiór tych tekstów, to czy na nas oddziałują, czy i jak je interpretujemy. A dla mnie to rodzaj rozmowy, rozmowy wewnętrznej człowieka (autora, mnie, każdego z nas), rozmowy ze sobą i o sobie, ale też rozmowy z tym, który jest ponad nami, który w czasach złych, czasach buntu lub choroby, złości lub zniechęcenia do życia, staje się znakomitym rozmówcą. Bo nie odpowie, nie krzyknie, przyjmie każde słowo.

   Taką próbą nawiązania rozmowy jest pierwszy numer “Usłysz mój głos”, skoro “słyszysz me myśli, usłysz mój głos”. Prosty, ale jakże świetny, mocny głos człowieka, który żyje tu i teraz, i nie pozostaje mu nic innego, jak mierzyć się z czasem i tym wszystkim, co upływ czasu nam przynosi (“Nie wierzę w cuda”). W przebrnięciu przez życiowe meandry jedyną pomocą może być obecność innego człowieka (“Bądź”). Ale są też sytuacje, gdy życie z innym człowiekiem zaczyna doskwierać, kiedy zamiast miłości i bliskości tworzą się podziały, kiedy pewne gesty (nawet nie słowa) potrafią zburzyć nasz świat (“O czym do mnie milczysz”), a dojść może do sytuacji, że wśród “serdecznych przyjaciół psy zająca”, gdy mimo tysięcy twarzy wokół nas, gdy wokół “taka kupa ludzi, a człowieka brak” (“Komunały). A wszytko zaczyna się, gdy wyruszamy w drogę, gdy musimy sami zacząć za siebie odpowiadać. I wtedy wracamy do tych, którzy nas w tę drogę puścili, którzy dali nam na nią swój krzyżyk lub odwrócili się plecami, gdy wybraliśmy nie tę drogę, co trzeba… W pewnym momencie życia to wszystko staje się nieważne, ale pamięć pewnych posta, pewnych słów pozostaje żywa.

   I można tak snuć tę opowieść o domu i miłości, o wspomnieniach dobrych i złych, o związkach i problemach z ich utrzymaniem. Maciej Wasio nie sili się na pisanie wierszy, nie pisze poważnych songów, pisze prostym, czytelnym językiem, świetnym skrótem opowiada poważne, długie historie o życiu. Jak wspomniałem, można je uznać za rodzaj autoterapii, można je uznać za opis pewnej rzeczywistości, ale przede wszystkim można je interpretować po swojemu. Istotne jest to, że te teksty poddają się takim interpretacjom.

   A muzycznie jest miło, jest ciepło, delikatnie, w kilku momentach ciut mocniej, w większości grzeczniutko, trochę pod delikatnego rocka, trochę wręcz do… ogniska. Ale w żadnym wypadku nie przekroczona została granica dobrego smaku. Dlatego świetna to płyta. Zwłaszcza na jesień, na smutek i melancholię. Świetna, gdy trzeba się zatrzymać, uspokoić, pomyśleć. A jak ktoś chce tylko posłuchać miłych melodii, to też je tu dostanie.

Ray