Spotkanie z Dionisiosem Sturisem. Promocja książki „Nowe życie”

   We wtorkowy wieczór 14.11.2017 ponownie zagościłem w Przedstawicielstwie Komisji Europejskiej w Warszawie, by wziąć udział w promocji książki Dionisiosa Sturisa, zatytułowanej „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji”.

   Wydanie tej książki znakomicie wpisało się w okres „walki” o emigrantów, która od paru lat toczy się nie tylko w Europie, ale na całym świecie. Dotyka oczywiście i nas, albowiem zdecydowane stanowisko naszych władz wyraźnie pokazuje, że nie do końca przepracowaliśmy własną historię. Nie da się też ukryć, że to wszystko, co wydarzyło się w Europie Zachodniej, medialne doniesienia o zamachach, gwałtach, ale przede wszystkim braku chęci do zaakceptowania przez uchodźców z innych kręgów kulturowo – religijnych europejskich wartości (czym one są i jak są rozumiane to już zupełnie inne sprawa), do asymilacji powoduje, że nie tylko twardzi „patrioci”, ale i ci, dla których przede wszystkim liczy się człowiek, zaczynają wątpić w potrzebę pomocy.

   Jak wskazuje nazwisko autora, jest on z pochodzenia Grekiem, ale Grekiem, który urodził się, wychował, mieszka i pracuje w Polsce. I – jak pokazuje w książce – nie był kimś wyjątkowym. Albowiem takich jak on, urodziło się i wychowało w Polsce bardzo, bardzo wielu, bo do naszego kraju przybyło ponad dziesięć tysięcy greckich i macedońskich uchodźców. Bez względu na to, czy była to decyzja polityczna, czy może w jej podjęciu brano również pod uwagę czynnik ludzki, zaledwie kilka lat po zakończeniu II wojny światowej, do odbudowującej się z gruzów, biednej, zniszczonej Polski, przyjęto tak dużą liczbę ludzi. Z ogarniętej wojną domową Grecji uciekali ci, którzy przeciwstawiali się dyktaturze, ale też ci, którzy… tylko chcieli żyć. Polska przyjęła do siebie najpierw dzieci, później zaczęli do nich dojeżdżać rodzice, dziadkowie, wujkowie. Grupy Greków i Macedończyków „rozsiano” wręcz po całej Polsce. A oni przyjęli tę pomoc, zaaklimatyzowali się, część „wymieszała” się, tworząc międzynarodowe rodziny, urodziły się dzieci, z których część z czasem wróciła do Grecji, część – jak rodzice Dionisiosa Sturisa i ona sam – pozostała w Polsce.

   O książce napiszę w dziale recenzji książkowych, natomiast chciałbym zwrócić uwagę, na jej ważność już teraz. Bo pokazuje ona, że warto pomagać, że trzeba pomagać. Że ci przyjezdni, „obcy”, którzy musieli porzucić dobytek swojego życia, zasługują na pomoc. I mogą się za tę pomoc odwdzięczyć na różne sposoby, pracując, ucząc się i ucząc nas, przypominając, że taka sytuacja może spotkać każdego z nas w najmniej oczekiwanym momencie.

   Zgodnie z tradycją spotkań na Jasnej, nie zabrakło fragmentów omawianej lektury. Tym razem trzy fragmenty książki przeczytał pan Mariusz Bonaszewski, który mimo problemów z gardłem (podobne, zdrowotne problemy spotkały też prowadzącego spotkanie Michała Nogasia) wykonał swoją pracę – jak zawsze – znakomicie.

   Promocję książki zakończyła poważna, wyważona dyskusja. Bo w takim wypadku nie krzyk, a rozsądek jest potrzebny, nie buta, a wrażliwość. Nie dało się uniknąć rozmów na temat sytuacji międzynarodowej, na temat losu uchodźców z Syrii, czy Afryki. A najgorsze w tej sprawie jest to, że nie ma jednego dobrego „właściwego” rozwiązania tego problemu. Chciałoby się, by Polska, która w swojej historii doświadczyła wiele razy poważnych emigracji jej obywateli, poważnie podeszła do problemu. Rozważyła wszystkie możliwości, wszystkie „za i przeciw” i podjęła dobrą, rozsądną decyzję.

Ray