Galeria Malarstwa Polskiego XVII – XIX w., Muzeum Lubelskie, Lublin

   Do Lublina trafiłem z powodu koncertu, o którym napisałem w dziale z relacjami z koncertów. Ale będąc w tym mieście nie mogłem sobie odpuścić obejrzenia chociaż jednego muzeum. Najprościej było trafić do Muzeum Lubelskiego, mającego swoją główną siedzibę w murach (prawie) zamkowych. Tam zresztą było trafić najłatwiej i najszybciej, bowiem lubelski dworzec autobusowy umiejscowiony jest właściwie u podnóża zamkowego wzgórza, zatem po paru minutach można już stanąć w kolejce po bilety.

   Zanim napiszę o moich wrażeniach ze stałych wystaw, zanim trochę posłodzę, pozwolę sobie jednak na łyżkę dziegciu. Albowiem podchodzącego do kasy biletowej zaskakuje dość solidna rozpiska, w której rozbito na części każdą, prezentowaną na zamku wystawę. U kogoś, kto jest po raz pierwszy, (a za takiego muszę się uznać, ponieważ moja poprzednia wizyta w tym miejscu było ponad trzydzieści lat temu, zatem niewiele z niej pamiętam), owa rozpiska wprowadza trochę bałaganu myślowego, bo skąd mamy wiedzieć, co jest na konkretnej wystawie (wszak nazwy czasami mylą), ale też nie wiemy, jak duże są poszczególne wystawy. Zatem należy strzelać na chybił trafił lub… po prostu kupić bilet na wszystkie. I tu też zaczyna się pewien bolesny problem, zwłaszcza dla ludzi, którzy „groszem nie śmierdzą”;. Albowiem bilet zbiorczy na wystawy stałe kosztuje 30 PLN. Cena dla pojedynczej osoby niby nie taka duża, jednak już dla rodziny (a my byliśmy aż w sześć osób) solidnie daje po kieszeni. Kwestia druga, to rozmiary wystaw. Otóż wiele z nich jest – delikatnie mówiąc – dość małych, zatem wydaje mi się, że na wszystkie wystawy winien być jeden normalny bilet np. w cenie 20 PLN. Ale to jeszcze nie koniec. Oglądając wystawy stałe napotykamy na niewielkie pomieszczenia (np. jedna mała sala), w których prezentowane są wystawy czasowe, za które trzeba zapłacić oddzielnie (po ok. 5 pln). Nie wiem, co za wybitny menedżer wymyślił taki system, ale jest jednym z najgorszych i najgłupszych, jakie widziałem, a już na pewno bardzo zniechęcających!

   I tu się pojawia kolejny problem. Jeśli ktoś nie połapie się w tym wszystkim, jeśli podniesie mu się ciśnienie, gdy zobaczy tę ilość cen za maleńkie wystawy, jeśli zrezygnuje z pójścia na nie, to… popełni wielki błąd. Bo wystawy na lubelskim zamku naprawdę warto obejrzeć. I to wszystkie. Oczywiście mówię tu o wystawach stałych, bo na czasowych niestety nie byłem.

   Niezwykle rzadko zdarza mi się bywać w dużych muzeach. Nie przepadam za nimi, bo człowiek w krótkim czasie chce (musi!) obejrzeć jak najwięcej się da. Rodzina zawsze na mnie krzyczy, że wręcz biegam po takich muzeach (sic!), ale mając świadomość, że prawdopodobnie już nigdy do większości z nich nie trafię, rzeczywiście staram się chociaż ogarnąć wzrokiem jak najwięcej. Nie jest to najlepszy sposób oglądania, ale czasami jedyny. Dlatego też bardzo lubię niewielkie galerie, w których można spokojnie kontemplować poszczególne fragmenty każdego obrazu. Ostatnimi czasy odkryłem dla siebie taką galerię w Łodzi (żeby nie pewien „element ludzki”, który skutecznie mnie do niej zniechęcił, byłbym tam dużo częściej – o tym zdarzeniu napiszę przy innej okazji), a teraz od pierwszego razu polubiłem galerię lubelską – zdecydowanie większą, ze zdecydowanie potężniejszą ilością wystawianych prac, ale też taką na swój sposób urokliwą, że chciałoby się w niej być codziennie.

   Chciałbym zatem bardzo gorąco zachęcić do obejrzenia Galerii Malarstwa Polskiego, bo ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Zarówno dzięki odpowiedniemu rozmieszczeniu obrazów, nazwisk ich autorów, przeogromnemu urokowi prezentowanych prac, wreszcie owej niezbyt dużej powierzchni wystawienniczej. Już od wejścia uderza nas wyeksponowany na drugim końcu sali obraz Jana Matejki „Unia Lubelska”. Niech sobie krytycy narzekają na nudę i akademizm, ten obraz po prostu porusza. Po to był robiony przed laty i jego działanie bynajmniej wcale się nie zmieniło. Ja nigdy nie byłem krytykiem sztuki akademickiej i prawdopodobnie już nigdy nie będę. Bo po prostu widać rękę mistrza w każdym centymetrze zamalowanej powierzchni. Trzeba tu dodać, że w lubelskiej galerii jest jeszcze jeden obraz krakowskiego malarza – „Sprowadzenie Żydów do Polski”, o mniejszym formacie, inaczej malowany, ale oczywiście znakomity.

   Ale bynajmniej nie samym Matejką zaskakuje ta galeria, a dużą ilością (cała wystawa liczy około 140 prac) mniejszych formatowo, ale pięknych prac polskich artystów głównie XIX wieku. Aczkolwiek najpierw dostajemy rzeczy starsze, bo są tu i charakterystyczne dla Polski portrety trumienne, jest portret królowej Bony z XVII wieku, mamy portrety sarmatów i noszących się z francuska dam na obrazach z czasów ostatniego króla Polski, którego portret autorstwa oczywiście Bacciarellego góruje nad pozostałymi wielkością i maestrią w malowaniu detali.

   A później zaczyna się korowód scen obyczajowych, krajobrazów i portretów malowanych przez mistrzów wspomnianego XIX stulecia. Dostajemy zaledwie po jednym, po dwa, rzadziej w większej ilości (Malczewski, Boznańska) obrazy samych wielkich, samych znakomitych artystów, których prace można oglądać właściwie bez przerwy. Część z nich znamy z reprodukcji, z wystaw czasowych, ale nie ma to znaczenia, bo każde bezpośrednie (niechby i kolejne) spotkanie z nimi powoduje wiele – najczęściej pozytywnych -; wrażeń. Pozwolę sobie wymienić część z tych nazwisk, niestety nie podam tytułów prac, bowiem byłem tak zauroczony samą galerią, że zupełnie nie przyszło mi do głowy, żeby wyciągnąć telefon i zrobić chociaż parę fotek, by zostawić dla siebie zdjęcia obrazów, które wywarły na mnie największe wrażenie, ale też by zanotować w ten sposób ich autorów i tytuły.

   Wspomniałem już o Jacku Malczewskim i Oldze Boznańskiej, ale znajdziemy tu prace Józefa Brandta, Piotra Michałowskiego, Wojciecha Gersona, Juliana Fałata, Jana Stanisławskiego, Władysława Podkowińskiego, Józefa Pankiewicza, Artura Grottgera, Konrada Krzyżanowskiego (niesamowite są te portrety!), Leona Wyczółkowskiego, Stanisława Wyspiańskiego, Alfreda Wierusza – Kowalskiego, Wlastimila Hofmana i wielu innych, których nie byłem w stanie zapamiętać.

   Dla osób, które chciałyby zobaczyć w pigułce obrazy najbardziej znanych polskich malarzy mogą spokojnie przyjeżdżać do Lublina. Tu dostaną taką pigułkę, tutaj – być może – złapią bakcyla, by szukać innych miejsc, w których prezentowane są takie perełki. Rozpływam się za bardzo? Tak, ale bardzo mi się podobało. I jak tylko będę miał taką możliwość, raz jeszcze bardzo chętnie tam wrócę. I tym razem zrobię sobie notatki!

Ray